wtorek, 29 października 2013

Strachy na Lachy i pogany


Znów jakiś biskup, jeden, potem drugi i trzeci, błyszczy intelektem, gromiąc w rozprawce duszpasterskiej biegające z wydrążoną dynią dzieciaki i uświadamiając owieczkom piekielny rodowód Halloween.  

Jeśli można posądzić o niewiedzę komentatorów, blogerów i lud idący na msze, to sami biskupi powinni wiedzieć, że 90 proc. katolickich świąt ma korzenie wcześniejsze niż Ewangelia, a nawet wcześniejsze niż monoteizm, co nie umniejsza obecnie ich chrześcijańskiego charakteru. Kościół praktykował wchłanianie świąt poprzez nadanie im nowych nazw i odmiennej wymowy. Tak jest również ze świętem zmarłych, z „Zaduszkami” i z Wszystkich Świętych. Oczywiście - wszystkie razem być może pochodzą od celtyckiego festiwalu końca lata Samhain, choć są także opinie historyków temu przeczące. Przeraża mnie analfabetyzm przedstawicieli Episkopatu – w słowie Halloween nie chodzi przecież o sławienie piekieł, wystarczyło zajrzeć do źródeł i sprawdzić etymologię nazwy chrześcijańskiego All Hallows’ eve. Wypadałoby autorom listów znać rolę papieży Bonifacego IV i Urbana IV w umocnieniu tego święta.
Kompletną hipokryzją jest wypominanie strachów i potworów, które jak belka w oku tkwią przecież również w naszej rodzimej katolickiej tradycji. Czym jest chodzenie przez zapustników po wsi ze śmiercią, diabłem i turoniem? Czym jest tradycja „tańca śmierci” w kulturze chrześcijańskiej Europy? Czy biskupi nigdy nie czytali „Rozmowy Mistrza Polikarpa ze Śmiercią” albo „Skargi umierającego”? Czym są rytuały bractwa Męcarzy, z kośćmi i czaszkami zmarłych, odprawiane do dziś w Krakowie przez żarliwych katolików? To wszystko nasze rodzime obrzędy.

Danse macabre z polichromii kościoła Saint Germain w La Ferte-Loupiere


Taniec Śmierci Hansa Holbeina

Scena tańca śmierci z kaplicy św. Anny kościoła Bernardynów w Krakowie
Cały ten świat rdzennie europejskich dziadów i horrorów promieniował na kulturę anglosaską oraz do katolickiej Ameryki Łacińskiej, gdzie do dziś przetrwały zasymilowane z miejscowymi zwyczajami spektakle na Día de los Fieles Difuntos, całkiem podobne do tych znanych z naszej literatury i historii.
Zastanawia mnie jedno, czy mam do czynienia z ignorancją i kompletnym upadkiem kultury u szczytu hierarchii polskiego Kościoła, czy z celowym ogłupianiem wiernych? Słyszałem o przypadkach katechetek w szkołach, rzucających się Rejtanem u drzwi, aby tylko nie dopuścić do tej pogańskiej orgii.
Drodzy biskupi, mam wrażenie, że nasza rytualna straszność jest równie straszna, a czasem straszniejsza od tej obcej, podobno okultystycznej. Są w niej i diabły, i kostuchy, różnica polega na tym, że nasza się już nie sprzedaje, a dziś z obcej straszności na tacę zbierają hipermarkety i plantatorzy dyń, nie parafie. Fant albo psikus!




sobota, 26 października 2013

Przebiegłe ubiegłe stulecie


Czasem warto zanurkować w warstwy kurzu, zalegające na nieotwieranych od lat książkach. Spomiędzy Dmowskiego z 1910 i PRL-owskiego kalendarza z przepisami kulinarnymi zdarza się wyłowić taki oto rarytas. Kilkanaście kartek zszytych w broszurę "Dlaczego właśnie on" Piotra Wierzbickiego, wyborcza ulotka z roku 1990, fragment większej całości tego autora, wydanej w tym samym roku pod tytułem "Bitwa o Wałęsę".



Ciekawa lektura, zwłaszcza w kontekście ostatnich referendów, wyborów, "tysiąca Wietnamów", smoleńskiej partyzantki politycznej i "postępu na współczesnym teatrze działań wojennych", jak mówili oficerowie Studium Wojskowego z tamtego stulecia. Subtelność argumentacji Wierzbickiego tak bardzo kontrastuje z bełkotem kampanii naszych czasów i poziomem publicznych wypowiedzi niedorzeczników prasowych, że zatęskniłem za takimi spin doktorami, jak twórca i były naczelny „Gazety Polskiej”. Z jednej strony jego literackie i muzyczne zamiłowania stawiały go zawsze na pierwszym miejscu listy publicystów, których nazwisk szukałem w gazetach. Pisał z polotem o tym, co i mnie pochłaniało. Z drugiej strony, reprezentował skrajnie odmienne od moich poglądy polityczne, i wtedy kiedy agitował za Wałęsą, i kiedy był przeciwko niemu. Ceniłem jego smak artystyczny, nie znosiłem prawicowych (wtedy ultraprawicowych) wyskoków, jak choćby publikacja listy Macierewicza w „Gazecie Polskiej” i licznych utarczek felietonisty. Temperament i polityczna zadziorność połączona z dobrym rozeznaniem w kulturze i świetnym warsztatem, czyniła z niego osobowość pośród osobliwości prawej strony areny wydarzeń lat 80 i 90.
Gdzie do Wierzbickiego obecnym, ciosanym siekierką, polerowanym wazeliną politrukom, pchającym się przed kamery z rozkazu szefa lub z własnej inicjatywy.


Dziś, kiedy prawicą nazywa się Sakiewicza, który - mało kto pamięta - tak w ostatniej kampanii parlamentarnej buksował kółkami do prezesury TVP, że przejechał po stopie Kaczyńskiemu, Wierzbicki wydaje się elokwentnym, wyważonym starszym panem. Gdzie te czasy, kiedy najpierw się myślało, a później pisało? Gdzie dziennikarze, którzy coś przeczytali, zanim siadali do klawiatur? Książka Wierzbickiego niewiele straciła do dziś, po ciężkich latach z Wałęsą prezydentem. To nie bezrefleksyjny panegiryk. Może przekonała zwykłych ludzi, bo opisywała sprytnego elektryka, którego "łaska wałęsowska na pstrym koniu jeździ". Czy ghost writer, ukryty za plecami Kaczyńskiego, autor słynnej wpadki literackiej "Polska naszych marzeń" potrafiłby napisać coś równie przebiegle szczerego i trafnego?



Swoją drogą, dziś ani porządnej lewicy, ani prawicy... "błaznów coraz więcej macie, nieomal błazeńskie wiece".

czwartek, 3 października 2013

Bociany nad Wogezami

O siódmej rano we mgle
pojawiły się cztery wielkie ptaki,
nisko lecące bociany,
W październiku. Zagubione stado?

To tylko symbole Alzacji
naturalizowane w wolierach
i wypuszczone po latach.
Nie chcą już ryzykować
dalekiej migracji do Afryki
i zostają. Białe bociany -
jak czarni imigranci.

Alzackie dzieci też wierzą w bociana.
Jeśli chcą mieć rodzeństwo, 
przekupują ptaki kostką cukru 
zostawioną na parapecie. 

Do naszej biedy boćki wracają
bez zachęty, z własnej woli.
W mazurskim Żywkowie kilka ludzkich rodzin, 
nie więcej niż 30 osób,
mieszka wspólnie ze 160 bocianami,
przynoszącymi co roku wiosnę.
Coś ciągnie je do kraju
"gdzie winą jest dużą
popsować gniazdo
na gruszy bocianie".

A może nasza bieda
Jest dla bocianów dostatkiem
I odwrotnie, bogacąc się niszczymy
entropię wszechświata
porządkujemy dający życie chaos 
odbieramy mokre łąki, miedze
i te krzywe grusze pod gniazda.

W Alzacji porządek aż kłuje w oczy.
Żywopłoty strzyżone w kule i prostopadłościany 
stoją Hab-Acht, albo garde-a-vous
I te ptaki, tak dziwne w tym pejzażu,
jak sterowane radiem drony
w pobliżu lotniska, które jako jedyne na świecie
ma wyjścia do trzech różnych krajów
- myślę oglądając skrzydło Embraera
odrywającego się od pasa startowego.