poniedziałek, 7 grudnia 2015

Cui bono - czy w interesie Polski?

Prezydent USA John Kennedy musiał jako katolik wyraźnie odciąć się w kampanii od polityki kościoła i zastrzec, że urząd POTUS jest gwarantem swobody i różnorodności wyznań. Republikanie w walce wyborczej otwarcie nazywali go agentem obcego mocarstwa - Watykanu. 

W Polsce bycie obcym agentem to w pewnych kręgach honor od czasów kardynała Hozjusza.
Przypomnę, że Stanisław Hozjusz to bardzo dwuznaczna postać naszej historii. Zapisał się jako wielki cenzor dzieła Andrzeja Frycza Modrzewskiego "O naprawie Rzeczypospolitej", o którym uczymy dzieci, że było próbą ratowania państwa przez światłego człowieka renesansu. To właśnie Hozjusz nie pozwolił na wydanie dwóch ksiąg utworu, niewygodnych dla kościoła, ale ważnych dla reformującego się ustroju Polski. Zwalczał myśl i osobę Frycza wszelkimi metodami. Zorganizował nawet na niego zamach, w imię Boga oczywiście, na szczęście nieudany. Wcześniej zasłynął jako urzędowy inkwizytor diecezji pomezańskiej, piętnujący odstępców od jedynej prawdziwej wiary. Był wrogiem liturgii w językach narodowych, bo "ciemny lud" musi czuć respekt przed niezrozumiałymi zaklęciami liturgii łacińskiej. Generalnie w swoich pismach sprzeciwiał się edukacji ludu, nad którym łatwiej zapanować, jeśli mniej rozumie. Skąd my to znamy? Napisał kiedyś: "Wprawdzie apostoł Paweł nakazał, by nabożeństwa odbywały się w języku zrozumiałym dla uczestników, jednak Kościół nie jest zobowiązany tych nakazów przestrzegać, gdyż ma moc je zmieniać". Skąd my znamy ten relatywizm w imię misji?
W Polsce był znienawidzony przez mieszczan, szlachtę i króla za otwarte uprawianie polityki, godzącej często w interesy tolerancyjnej Rzeczpospolitej i jej stanów tak różnorodnych w wyznaniu, językach i poglądach. W Watykanie za to rósł w zaszczyty i godności - przewodniczył jako kardynał soborowi trydenckiemu, był nawet kandydatem na papieża podczas konklawe w 1565 roku. Rozbijał wszelką swobodę myślenia w polskim kościele. Zżymał się nawet na listy po polsku pisane do niego przez polskich biskupów. Łacina była jego "językiem ojczystym". Nadal, już 500 lat, trwa proces beatyfikacyjny tego agenta obcego wpływu, a do jego grobu w Rzymie jeżdżą z Polski pielgrzymki.

Prezydent USA, katolik, stanął na straży prawa do różnorodności światopoglądów. W projekcie konstytucji PiS z roku 2010 Art. 5. brzmi: "Rzeczpospolita Polska jest państwem jednolitym". Co to oznacza?
Prezydent RP urzędowanie zaczyna celebrą w katedrze, w pierwszym miesiącu, wśród stolic europejskich  odwiedza Watykan i wysyła czołobitne listy do zakonnika, którego radio pomogło prezydenckiej partii zdobyć władzę. Minister MON na stronach internetowych ministerstwa ogłasza komunikaty Radia Maryja. Prezes rządzącej partii ogłasza, że "dłoń podniesiona na Kościół Katolicki, to dłoń podniesiona na Polskę", a minister polskiego rządu składa hołd lenny przed kamerami:


czwartek, 26 listopada 2015

Silny mandat społeczny

Nie to, żebym na siłę szukał argumentum ad Hitlerum, ale właśnie wczoraj córka zapytała mnie, kto tak zaprojektował trzy książki, jakby były jedną. I wyjąłem z półki zakurzone "Dzienniki 1918-36" Tomasza Manna. Oczywiście rok 1933 w całym tym zestawie wydał mi się najbardziej interesujący. 



Mann opuścił Niemcy, jest już w Szwajcarii, zapisuje przemyślenia na temat przewrotu demokratycznego (tak! w pełni demokratycznego w rozumieniu demokracji będącej wyrazem woli narodu), który odbył się właśnie w Niemczech. NSDAP zdobyła 37% poparcia Niemców w wyborach 1932 i silny mandat do stworzenia rządu, Hitler od stycznia jest kanclerzem. Po pożarze Reichstagu partia wprowadza w życie tzw dekret „o ochronie narodu i państwa", zawiesza kontrolę sądów nad działaniami policji, wprowadza cenzurę i kontrolę rozmów telefonicznych. W efekcie tej przyspieszonej "reformy" w marcu 33 NSDAP zdobywa 44% i unieważniając mandaty opozycji wprowadza specjalne uprawnienia dla rządu, który ma już pełną władzę bez kontroli ze strony parlamentu. Tyle wstępu, Mann pisze w kwietniu w Lugano:


1.
"Jak ukazuje przypadek monachijski, jest to sprawa istotna, nienawiść sprymitywizowanych umysłów do subtelnych odcieni, które ze swej istoty są uważane za antynarodowe i irytujące, a nawet budzą żądzę mordu. Ta rewolucja chlubi się, że przebiega bezkrwawo, ale jest przy tym bardziej przepojona nienawiścią i bardziej żądna mordu niż jakakolwiek w przeszłości. Jej całą istotę nie stanowi, choć mogłoby się człowiekowi wydawać, uwznioślenie, radość, wielkoduszność, miłość, które zawsze dałyby się pogodzić z wieloma ofiarami krwi, poniesionymi dla wiary i przyszłości ludzi, lecz nienawiść, urazy, zemsta, podłość. Rewolucja mogłaby być dużo bardziej krwawa, a świat by ją mimo to podziwiał, gdyby była przy tym piękniejsza, jaśniejsza i szlachetniejsza. Świat pogardza nią, co do tego nie ma wątpliwości, i kraj jest izolowany. Przy tym brak zrozumienia dla moralnych imponderabiliów. Tylko ten uchodzi za mądrego, kto wierzy jedynie w politykę silnej ręki, a debatę w Izbie Gmin uważa za manewr. A to stanowi właśnie największą głupotę."




2. Kilka dni później:
"Niewyczerpana, nie dająca się zakończyć rozmowa o zbrodniczym i budzącym obrzydzenie szaleństwie, o sadystycznych, chorobliwych typach ludzi, którzy obłąkańczymi i bezwstydnymi środkami osiągnęli swój cel absolutnej, nie tolerującej żadnej krytyki władzy... Dwie możliwości ich obalenia: finansowa katastrofa albo konflagracja w polityce zagranicznej. Głęboka tęsknota za tym, gotowość do każdej ofiary, każdego cierpienia. Żadne zniszczenia nie byłyby zbyt wysoką ceną za zniszczenie tych szumowin podłości! Niemcom było pisane zainscenizowanie rewolucji, jakiej jeszcze nigdy nie widziano: bez idei, przeciw idei, przeciwko wszystkiemu, co wyższe, lepsze, uczciwe, przeciwko wolności, prawdzie, prawu. Jeszcze nigdy ludzkości nie wydarzyło się coś podobnego. Przy tym niesłychany entuzjazm mas, które wierzą, że rzeczywiście tego chciały, podczas gdy faktycznie zostały tylko w szalenie sprytny sposób oszukane, czego jeszcze nie są w stanie sobie uzmysłowić."



Cóż dało im wtedy taką władzę? Wola narodu, potrzeba zmian, wódz z charyzmą, przemawiający prosto do serc, grzmiący na złodziei, ostrzegający przed obcą kulturowo mniejszością, zapewniający, że społeczeństwu należy się cała władza i jeszcze jedno… wmanewrowany w wybory Kościół Katolicki, który poparł listę wyborczą, wierząc, że to jedyna siła, która ochroni przed lewicową zarazą i poprze konkordat.  Tym bardziej przykro mi, jako katolikowi, że historia niczego nie uczy.

piątek, 23 października 2015

Razem czy osobno

Podobno partia RAZEM strzeliła w górę w statystykach Facebooka i Twittera po przedwyborczej debacie. Nie dziwię się, 90% postów brzmiało pewnie "co to za RAZEM", a 10% "tym RAZEM czerwona garsonka"

Jej lider, Zandberg awansował na idola internetowego po trzech zdaniach w debacie! Pół roku temu achy nad Kukizem, który dziś jest pośmiewiskiem. Za pół roku owce odkryją, że Zandberg cytuje Fidela Castro. Problem w tym, że przez ten czas podpompują budżet towarzyszom spod portretów Che Guevary dotacją, która należy się po przekroczeniu progu 3% w wyborach parlamentarnych. I dzieci Fidela będą krzyczeć głośniej i robić wodę z mózgu wczorajszym gimbusom, zyskującym prawa wyborcze.

Kto sieje wiatr, zbiera burzę. Kto przemawia pod portretem Che i nosi koszulkę z Marksem, ten chyba sam określa się jako komunista. Dalej mu już do socjalistów. Próba nadania temu ruchowi roli katalizatora świadomości inteligenckiej, z jej wrażliwością społeczną i dążeniem do "być", w kontrze do liberalnego "mieć" nie ma też sensu. Opozycja "mieć" czy "być" od dawna nie klasyfikuje ludzi na bogatych i biednych. Powiedziałbym, że ostatni raz udało się tym hasłem zabłysnąć w 1968. Może faktycznie przeżywamy społeczne deja vu, bo większość fanów Razem to dwudziestolatkowie, którzy 68 nie pamiętają, może nawet nie wiedzą o tamtych zrywach na Zachodzie i w moim postrzeganiu nie aspirują do kategorii "być", tylko raczej "chcę mieć". 

Nie trafiają do mnie argumenty, że to nowa lewica. Żadna różnica, stara, czy nowa - ta jest nawet bardziej szkodliwa, bo stara rumieniłaby się ze wstydu, cytując niemal słowo w słowo czerwonych morderców sprzed 50-60 lat. Pachnie mi to obrońcami proletariatu z Czerwonych Brygad czy Action Directe, jeszcze nie na tyle radykalnymi, aby polskich burżujów mordować. Wystarczy odebrać im 75% zarobków i oddać tym, którym się należy, wyłącznie z racji niskich zarobków… i z racji oddanych na Razem głosów.

Przypomniała mi się opowieść Rogera Moore’a, który jako dziecko naprawdę biedował, a kiedy doszedł już do sławy i majątku, żebrzący o głosy proletariatu Labourzyści postanowili odbierać mu co roku ponad 80% honorarium. Moore oczywiście spakował walizy, wsiadł w samolot i wyniósł się do Monako, gdzie spotkał dziesiątki innych "ambasadorów" Zjednoczonego Królestwa. Pracowali na całym świecie, na wszystkich kontynentach, z jakiej więc racji mieli oddawać 80% do budżetu rządu UK, który i tak te pieniądze rozdawał bez sensu. Wniosek, nawet proletariat jest wrogiem takich pomysłów, jeśli już zarabia i ma się dochodami dzielić. Wpływy z tych 75% podatków proponowanych przez młodocianych socjalistów z Razem byłyby żadne, straty ogromne, bo cała śmietanka artystyczna, właściciele spółek dochodowych branż, wynieśliby się z Polski. Generalnie mielibyśmy tu Kubę, gdzie wszyscy są równi w biedzie, ale przekonani, że towarzysz Zandberg dał im sprawiedliwy ustrój. Fidel też był elokwentny, pewnie "zaistniałby" w debacie. Jak kubańskie "razem "zamieniło się w "osobno", wszyscy wiedzą.


piątek, 21 sierpnia 2015

Polityczny włam na rympał

Czytam pytania referendalne, proponowane przez Dudę i na mój magisterski rozum świadczą niestety o tym, że tytuły doktorskie UJ rozdaje pochopnie. A podobno logika jest podstawą prawa. 

1. Co znaczy "czy jesteś za utrzymaniem dotychczasowego funkcjonowania lasów państwowych"? Czy chodzi o wstrzymanie jakichkolwiek reform, które mogłyby ukrócić kradzieże drewna, dziki wywóz śmieci, poprawić gospodarkę łowiecką, budowę dróg przeciwpożarowych? CO ZA GENIUSZ TO NAPISAŁ? Ekspert biometrii leśnej Cieszewski z grupy Macierewicza? Pytanie ma być konkretne i jednoznaczne.

2. Czy pan Duda wie, kiedy wynikiem koniunkcji zdań jest zdanie prawdziwe? Oba pozostałe pytania referendalne są typowymi logicznymi koniunkcjami - jestem za pierwszą częścią, jestem przeciw drugiej, czyli jestem na NIE. Kto mu to napisał? Ekspert od blefowania Rońda? Nie można wymagać odpowiedzi tak lub nie na dwa pytania zawarte w jednym zdaniu złożonym ze zdań równorzędnych, z których każde może wymagać innej odpowiedzi.

3. Komu w kancelarii zależy na kompromitacji prezydenta? Pomysł kolejnego niepełnosprytnego ze sztabu PiS - jeden termin, jedna komisja. Nie każdy wyborca chciałby, żeby szwagierka sołtysa z PiS siedząca w komisji, wiedziała, że on i jego rodzina nie biorą kart do głosowania w referendum. Przecież biorąc kartę podnosimy frekwencję, istotną dla ważności referendum? Gdzie prawo do tajemnicy. Czy to znaczy, że PiS będzie teraz wszystkim patrzył przez ramię w karty wyborcze? Moźe głosujmy przez aklamację, jak na zebraniach komórki zakładowej PZPR. Jawnost, głasnost, pieriestrojka!
Kpina z wyborców, z demokracji, ubrana w misjonarskie frazesy. Zwykły prymitywny włam na rympał. Nawet finezja wywodów Mastalerka nie jest w stanie nadać logicznego wymiaru tym topornym próbom wykiwania Polaków.

czwartek, 20 sierpnia 2015

Refleksja polityczna, choć książka nie całkiem o polityce

Nie pisałem ostatnio, bo czytam. To chyba szlachetniejsze zajęcie i bardziej wakacyjne. Po wspomnieniach Jerzego Kisielewskiego "Pierwsza woda po Kisielu" wróciłem do książki "Róża" o historiach rodzinnych Róży Thun, z domu Woźniakowskiej, spokrewnionej z Pawlikowskimi, Kossakami, Tarnowskimi. Przemawia do mnie opowieść o trudnym, uczciwym życiu, o niezłomności osób z kręgu Tygodnika Powszechnego, ojca, a wcześniej dziadków, babć, przyjaciół, chociaż nigdzie nie pada słowo "niezłomny". Wspomnienia zabieganej europosłanki, spisane z pomocą redaktorską, są ważne, ciekawe i inspirujące do refleksji w kontekście współczesnych spraw.

Mnie np. zastanowiło, jak prawicowe pospolite ruszenie PC, potem PiS zdewaluowało słowa: prawość, uczciwość, odwaga, wycierając sobie nimi gęby?




Prof. Jacek Woźniakowski, jeszcze w czasach Znaku, zanim powstał pierwszy rząd po 89, mówił - o ile dobrze cytuję - "za Tadeuszem Mazowieckim poszedłbym w ogień". Środowisko Porozumienia Centrum zrobiło z Mazowieckiego wroga przemian, żółwia, w pewnych kręgach (gdzie jest to obelgą) nawet Żyda. Jak niewiele trzeba, żeby ruszyć lawinę niechęci, nienawiści - są u nas od tego polityczni zawodowcy. Nie tak dawno Jarosław Kaczyński odszczekiwał po śmierci Mazowieckiego paszkwile, których był inicjatorem w latach "wojny na górze". Bliźniacy rozdmuchali ją dla Lecha Wałęsy, którego zwycięstwo wyniosło ich do wysokich urzędów. A kilka lat później ci sami chłopcy spod znaków PC skrzyknięci przez Kaczyńskich znaleźli innego wroga i mogli w imię nowych haseł wieszać psy na Wałęsie.

Mam dobrą pamięć, pamiętam jak "patrioci" zniszczyli pierwszego premiera wolnej Polski, pamiętam jak opowiadali o 25 latach niewoli, o zamachu, zdrajcach spod znaku Okrągłego Stołu, żeby ogłupić łatwowierny elektorat. Może dlatego uważam, że wyłącznie brak pamięci usprawiedliwia głosujących na wszelkie zawistne miernoty, które lgną do prezesa, jakby wytwarzał jakieś feromony.

Ciekawa książka, ciekawe życie, mało w niej polityki. Kraków lat 50-60., willa pod Jedlami, Mazury, Tybet - nawet pewne anegdoty pokrywają się ze wspomnieniami Jerzego Kisielewskiego. Polecam.


środa, 20 maja 2015

Uważaj, o co Boga prosisz, bo może spełnić

Mały sprawdzian. Z czyjego programu wyborczego pochodzą te zdania? 



W parlamencie powinni znaleźć się najlepsi, najzdolniejsi i najmądrzejszy politycy, nie najwierniejsi, najbliżsi i najbardziej łaszący się do wodza. Chcemy się w ten sposób przeciwstawić zwyczajowi wypełniania list wyborczych osobami zasłużonymi dla danej partii, bez zwracania uwagi na indywidualne cechy charakteru i umiejętności danej osoby.

Otóż pierwsze zdanie to program Kukiza, drugie - dosłowny cytat pkt. 6 programu NSDAP z 1920 roku, napisanego przez Adolfa Hitlera. Brzmią podobnie? Działają podobnie? Jak widać, cały czas działają na słupki poparcia. Cały ten punkt 6. brzmi niewinnie i niegłupio. Co z tego wyszło wtedy? Co z tego wyjdzie teraz?


Wtedy ludzie też mieli dosyć i chcieli zmian. Wódz z charyzmą i ogniem gniewu w oczach przemawiał prosto do serc, mówił to, co chcieli usłyszeć, grzmiał na złodziei, wskazywał, że kraj czeka na nowe rozdanie, społeczeństwu należy się cała władza. Mówił "ojczyzna", "naród", przysięgał, że nie zdradzi, wzywał do wytrwałości w walce o zmiany. 
Wczujcie się w tamte motywacje - przenieście się w rok 1933.



A przy okazji, czy hasła: "Polsko potrafisz" i "Erwache Deutschland" (pierwszy z pochylonym, stylizowanym krzyżykiem Raifeissen Banku Kukiza, drugi z pochylonym Hakenkreuzem) bardzo się różnią? 

Odpłynąłem? Prawda, nie każdy polityk to nazista.
Oczywiście, ale to, co robi Kukiz, to nie wiejska zabawa. Zwracam uwagę jak rodził się tamten ruch, jakie miał motywacje, do czego doszedł. Kiedy słyszę z ambon "dlaczego katolik powinien głosować na...", to przypomina mi się plakat "Warum muss der Katholik die Reichstagliste Adolf Hitlers wahlen". 
Surowo oceniałem Niemców, za to, że dopuścili do tych strasznych 11 lat ubiegłego wieku. Nie rozumiałem certolenia się z dochodzącym do władzy Hitlerem takich autorytetów jak Thomas Mann, czy Heidegger, wręcz uwiedziony tamtymi ideami.

Popatrz, na  jakie szczytne hasła głosowali wtedy wyborcy, przeczytaj ten program i odpowiedz sobie na pytanie, czy nie jesteś już trybikiem maszyny, którą kręci ktoś porywająco szczery. Czy TEN ruch i TEN człowiek za 10 lat u władzy będzie mówił tym samym głosem?

Historia niczego nie uczy, a tłum nie ma sumienia, tylko emocje.



Wpisy z etykietą Kukiz:
Najlepiej płatna posada w Polsce - trybun niezadowolenia

Przesadyzm medialny

"Prasa kłamie", albo "TV kłamie" - pisało się na ścianach w stanie wojennym, jednak wtedy była jedna gazeta i jeden program. Jak ci się nie podoba dzisiejszy przekaz w mediach, znajdź sobie coś odpowiedniego z oferty 300 kanałów i gazet. I nie opowiadaj, że nie ma wolności i że jest jak w stanie wojennym.

Czas gorący, nie chcę się przekrzykiwać na slogany, więc zrobiłem taki eksperyment. Na stronie Wpolityce.pl włączyłem wyszukiwanie słowa "Komorowski". Mozilla odpowiedziała: "more than 100"!!! Na 1 stronie! Przypomniały mi się endeckie gazety z lat 30, gdzie na pierwszej stronie przynajmniej trzy razy musiało być słowo "Żyd" lub "żydowski". Prześledziłem pierwsze 20 słów. Naprawdę teksty mające tylko jeden cel - znieważyć, zabić wirtualnie, opluć. To jest hodowanie agresywnej rasy czytelnika. Jeśli się nie zatrzymamy w tym szaleństwie, media utopią się w żółci.
Potem otworzyłem inną skrajność - Gazeta.pl. Wyszukałem słowo "Duda". Wynik - 5 razy: 

  • "Komorowski i Duda odpowiadają na nasze pytania", 
  • "Kampania pod znakiem botoksu Dudy i leguminy Komorowskiego", 
  • "Balcerowicz namawia: Nie wybierajcie Dudy", 
  • "Sojusz Millera z Dudą", 
  • "Duda czy Komorowski? Sprawdź w naszym teście, do kogo ci politycznie bliżej".
 
Ciekawe, kto zauważył, że w każdym tytule są dwa nazwiska?
Nie wiem, czy sprawiła to różnica IQ redaktorów naczelnych, czy to różnica między koszernością, a bogoojczyźnianą siermiężnością, czy Michnik to szczwany lis, sprytniejszy od Karnowskiego, ale mam wrażenie, że wpolityce.pl bliżej do Trybuny Ludu z czasów stanu wojennego. Nie jestem fanem ani jednej, ani drugiej formuły dziennikarstwa, ani mediów Agory, ani tym bardziej tych Karnowskich. Jednak w kwestiach pewnej klasy i umiaru w uprawianiu propagandy mogę się wypowiedzieć. Każdy ma jakieś przekonania, nie istnieje absolutny obiektywizm. Obiektywne dziennikarstwo nie musi z suwmiarką odmierzać równego dystansu między mądrością, a głupotą, między uczciwością, a kłamstwem. Jeśli ktoś z własnego domu nie wyniósł umiejętności odróżniania i opowiadania się po właściwej stronie, to na nic mu będzie nawet "Przesłanie pana Cogito" wpisane w manifest, czy dziennikarski kodeks. 


Wszelkim wytrzeźwiałym moralistom, wyrzekającym na współczesną dyktaturę, mogę tylko przypomnieć, że za samą próbę zrobienia sondy "czy podoba ci się władza" mogli zostać w PRL śmiertelnie pobici przez nieznanych sprawców, albo w lepszych czasach skuci, wywiezieni nyską 100 km do lasu i wypuszczeni w majtkach. Dziś mogą pytać, byle uczciwie. Pan redaktor zadał telewidzom pytanie, sformułowane jak teza artykułu Trybuny z 1968. Nikt go nie zatrzymał, pojechał sobie taksówką do domu i tam na FB zaprotestował przeciwko szykanom, czyli zawieszeniu odcinka programu. Odcinka! Twierdzi, że to standardy białoruskie, choć na Białorusi nikt taki jak on nie miałby szansy wejść do studia, redagować program i sprawdzać, czy widzowie zagłosują na prezydenta popieranego przez "wiadomo kogo". Uciemiężoną polską opozycję boli straszenie służbami pukającymi o piątej nad ranem, a nie drażni spot wyborczy z Putinem, dzwoniącym do sypialni urzędującego jeszcze prezydenta. Nie można tu postawić znaku równości, bo protestów jednej strony jakoś nie słychać (może wpisali to w reguły demokracji). Druga strona krzyczy - gwałt, dyktatura, białoruskie standardy. Mam wrażenie, że Norman Davies miał rację, pisząc o pisowskiej mentalności łobuza, który sam leje ludzi w bramie, a jak trafi na opór i dostanie w pysk, krzyczy: ratunku biją!
Kampania się skończy, może buksujący dziś kołami do koryta politycy i dziennikarze doczekają się oczekiwanych gratyfikacji za swoje usługi. Może awansują na prezesów. Ale myśmy to już przerabiali. Nie przeszli do panteonu nadredaktorzy z awansu, którzy bezskutecznie próbowali skrzyknąć kompetentny zespół dziennikarski, a skazani byli na miernoty, bo zapomnieli te słowa:

"
strzeż się jednak dumy niepotrzebnej
oglądaj w lustrze swą błazeńską twarz
powtarzaj: zostałem powołany - czyż nie było lepszych


 Tylko umiar może nas wyrwać z tego chocholego tańca.


sobota, 16 maja 2015

Polska Rzeczpospolita Dudowa - Konstytucja duetu Duda-Ziobro


Przejrzałem projekt konstytucji PiS z 2010, przywoływany ostatnio przez Dudę, a obecny na stronach partii. Całość nie wygląda na dokument jednoczący i pojednawczy. Jest jednak pewien postęp w stosunku do projektu PiS z 2005 roku, który był po prostu wypowiedzeniem wojny III RP. Widać, że nauczka dwuletnich groteskowych rządów nie poszła na marne i drapieżnik nauczył się chować pazury. Nawet po uchwaleniu łagodniejszej konstytucji, ustawami można wprowadzić tu Dudapeszt.





Pomijam preambułę, która przez pięć lat napuchła bardziej od klerykalnych zaklęć i zdradza silne pokrewieństwo z węgierskim wstępem konstytucji Orbana. Dobrze, że historia  przekazała obraz dalekiego od świętości Bolesława Chrobrego, bo pewnie i on, obok świętego Stefana, byłby przyzywany przez prawicowych ustawodawców, szukających przodka pasującego do ich obrazu świata. Ustroje się zmieniają, politycy nie. Prapradziad, najlepiej święty dobrze wygląda w życiorysie.

PiS przymierza się do urodzenia kolejnego projektu Konstytucji RP, warto więc porównać dwa ostatnie, z 2005 i 2010 roku, zanim na fali euforii powstanie wersja 2015.

 

 

1. W stosunku do starszej wersji zmodyfikowano artykuły dotyczące IPN, lustracji oraz tajemniczej "Komisji Prawdy i Sprawiedliwości", które były dłuższe niż cały rozdział o Skarbie Państwa i Finansach Publicznych. W nowym projekci i tak w tej części pobrzmiewają echa niesławnej ustawy lustracyjnej Ziobry-Dudy, zmiażdżonej przez Trybunał Konstytucyjny. Prawdopodobnie już trwa majstrowanie nad tym rozdziałem, bo przecież IPN zawsze był dla PiS wygodnym narzędziem wykańczania konkurentów.

2. Odstąpiono od ochrony pamięci Kościoła przez IPN, który był w projekcie z 2005. Skoro Ustawa Zasadnicza zastrzega rozdział państwa od Kościoła, dlaczego IPN ma badać z mocy Konstytucji zbrodnie godzące w prawa Kościoła, a nie wyszczególniono np praw Romów, mniejszości seksualnych, albo przedsiębiorców prywatnych?
Nie wiem czemu IPN miałby z mocy Konstytucji być powołany do  pogłębienia wiedzy o grzechach wyłącznie partii komunistycznej, pomijając działania IPN dotyczące pamięci w obszarach II wojny światowej i wcześniejszych? To też złagodzono, poszerzając zasięg historyczny prac IPN.
 
3. Zniknęła tak zwana "Komisja Prawdy i Sprawiedliwości" wyglądająca na pomysł z Orwella i zalatująca Świętym Oficjum Inkwizycji. Miała 5 lat "badać i ujawni działania, podejmowanw interesie prywatnym lub grupowym po 31 grudnia 1989 przy wykorzystaniu pełnionych funkcji lub wpływów (...)". Politycy PiS pewnie uznali, że nauczyli się to robić za czasów duetu Ziobro-Duda bez konstytucji.

4. Projekt konstytucji z 2005 jest anachroniczny w kwestiach mediów, wałkuje, jak za czasów młodości prezesa PiS, sprawy Urzędu Radiofonii i Telewizji oraz misji TVP. W
2010 dopisano, z trudem goniący rzeczywistość i postęp technologiczny, rozdział o Urzędzie do Spraw Mediów Elektronicznych, w którym media elektroniczne nadal nie są MEDIAMI.

5. Zniknął też inny byt z projektu 2005 - Urząd Pomocy Ofiarom Bezprawia, który miał zastąpić Rzecznika Praw Obywatelskich. Była to oczywista manifestacja tezy, że praw obywatelskich w Polsce nie było, dopiero IV RP miała rozprawić się z bezprawiem jakie zastała. Urząd ten musiałby jednak pomagać wielu ofiarom rządów Prawych i Sprawiedliwych, dlatego pewnie nie pojawi się w nowszych projektach.

6. Jak projekty przedstawiają rolę prezydenta. Prezydent ma zostać wyniesiony do rangi udzielnego władcy. Zgodnie z projektem 2010 mógłby blokować swoim wetem nadzwyczajnym wszelkie inicjatywy i miałby gwarantowaną wyjątkową władzę ustawodawczą, pozwalającą na wydawanie rozporządzeń z mocą ustawy, głosowanych zwykłą większością. Ciekawe, że do startu w wyborach prezydenckich każdy kandydat - również Duda - potrzebowałby według nowej konstytucji już 300 tys. (nie 100 tys. jak dziś) podpisów, ale zabezpieczono się, gdyby nie dostał - 200 tysięcy podpisów mógłby zastąpić 300 (słownie trzystoma) podpisami funkcjonariuszy publicznych, pochodzących z wyboru (posłów, wójtów, burmistrzów, radnych itp.). Zapachniało władztwem funkcjonariuszy - łatwo zgadnąć z jakiej opcji.


 7. Ciekawe, czy konstytucja kraju powinna przypominać obywatelom, że władza może wysłać ich do psychiatryka? Taki punkt znalazł się w ostatnim projekcie PiS: "W przypadkach określonych w ustawie sąd może nakazać poddanie osoby, która ze względu na zaburzenia psychiczne stwarza zagrożenie dla życia, zdrowia lub nietykalności cielesnej innych osób, zabiegom medycznym zmniejszającym to zagrożenie."

8. Nie masz też obywatelu w projekcie Konstytucji PiS z 2010 roku prawa do odszkodowania, gdybyś został bezprawnie zatrzymany przez jakiegoś Agenta Tomka lub Antka (gwarantuje to jeszcze Art. 41 ust. 5 obecnej Konstytucji RP)

9. Państwo odmienia słowo kobieta wyłącznie w kontekście związku kobiety z mężczyzną. Nie uznaje natomiast, aby równe prawa kobiety i mężczyzny musiała gwarantować  konstytucja, bo usunięto obecny Art. 33.

10. Oczywiście projekt konstytucji PiS z 2010 gwarantował trwałe upartyjnienia stanowiska Prokuratora Generalnego, poprzez połączenie tego stołka z funkcją Ministra Sprawiedliwości, podległego premierowi (Jarosław Kaczyński  w TV Republika zapowiedział ostatnio powrót do tego rozwiązania z czasów Ziobry. Brakuje mu  widocznie w TV prokuratorów z kajdankami w domach opozycji, wysyłanych po naradach w gabinecie premiera).


A na koniec kuriozum, artykuł, który absolutnie nie mógł zostać pominięty w wersji 2010 - Art. 5. Jest on bardziej celem samym w sobie, bo brzmi: "Rzeczpospolita Polska jest państwem jednolitym."
Nie wiem: rasowo, co do preferencji seksualnych, poglądów politycznych, religii??? Niech każdy sobie odpowie.

Cel będzie osiągnięty, kiedy partia z rozmodlonym prezydentem, premierem i marszałkami Sejmu i Senatu rozprawi się z odstępcami oraz tęczowymi mniejszościami, a wdzięczny naród zaśpiewa wreszcie "Ojczyznę wolną pobłogosław Panie".

Pislamskie

piątek, 15 maja 2015

Nabici w Stana, nabici w Dudę

W 1990 odpadł w wyborach mój kandydat, Tadeusz Mazowiecki, którego dziś roszczeniowe polactwo wszystkich opcji chciałoby beatyfikować. Ale wtedy woleli Stana Tymińskiego, obiecującego złote góry, powtarzającego w kółko, że rozgoni złodziei, bo kraj jest rozkradany. Skąd my to znamy?

Czy Polacy zmienili się od tego czasu? Nie! Dają się wabić i prowadzić jak stado baranów do zagrody. Wystarczą proste wyborcze sztuczki, podstawieni przechodnie, paprykarze, Cugier-Kotki i niby-studenci, klakierzy, buczące i wyzywające kontrkandydata fankluby, setki memów na poziomie dresiarza, udawany sklepik, udawana Duda-pomoc, albo czarna teczka.
Komorowski ma fatalną kampanię, ale ja nie głosuję na kampanię, głosuję na ludzi, tak jak głosowałem na Mazowieckiego, nie na czarną teczkę Tymińskiego. Przerażają mnie głupoty opowiadane na temat wprowadzenia Euro i indolencja ekonomiczna Dudy. Obraża mnie gangsterskie cwaniactwo Mastalerka i Sasina, skupiających się na inwektywach w stosunku do Komorowskiego. Nie podoba mi się  uwikłanie Dudy w pisowskie zależności, w aferę wokół śmierci Blidy, krycie przekrętów finansowych Biereckiego, jego poparcie dla smoleńskich teorii spiskowych. Nie przekonuje mnie afiszowanie się w kościołach, na klęczkach, w postawach pełnych rozmodlenia. To wszystko jest teatrzyk dla frajerstwa, które da się wystraszyć bajkom o katastrofalnych skutkach wprowadzenia euro, nie rozumie, że obiecanki ekonomiczne w kampanii zweryfikuje życie i za cztery lata będą tak samo nienawidzić Dudy, jak znienawidzili Lecha Kaczyńskiego. Będą go nienawidzić i za to, że nie dotrzymał obietnic, i za to, że je zrealizował, bo skutki rozdawnictwa poniosą wszyscy.



Bachorów tupiących nogą, niezadowolonych z życia nie brak w tym kraju. W Polsce nawet ciemnoskóry gej, działacz LGBT, ma tak pofikane w głowie, że popiera kandydata partii, której poseł na FB wzywa do walki z "pedalskim lobby" i obwieszcza "koniec cywilizacji białego człowieka". Polski absurd, oby nie znalazł w skrzynce skierowania na przymusowe leczenie, bo przecież według wielu działaczy PiS homoseksualizm to choroba.



Mimo wszystko czuję pewną dumę, że głosowałem wtedy na Mazowieckiego, choć motłoch krzyczał "gruba kreska", "żółw", "Żyd". Dziś pokrzykują "Bredzisław", "Komoruski" i dlatego właśnie dumny będę, że nie idę ze skandującym kibolstwem, choćby mój kandydat przegrał.
Nie poczuję się później, kiedy pałac obsiądą Macierewicze i Brudzińscy, nabity w Dudę.

wtorek, 12 maja 2015

Najlepiej płatna posada w Polsce - trybun niezadowolenia

Nie jest stabilne państwo, w którym ponad 30% głosów uzyskuje replikant, bez historii, bez osiągnięć, bez poglądów, upudrowany i pokazany wyborcom pół roku przed wyborami.


Tym bardziej, nie jest stabilne państwo w którym 20% głosów wyborców otrzymuje kandydat na prezydenta, nie mający nic do powiedzenia na temat polityki zagranicznej, gospodarki, obronności, a znany wyłącznie z list przebojów Radiowej Trójki.
Przypominają mi się "Mury", piosenka Jacka Kaczmarskiego do melodii katalońskiej pieśni "L’Estaca" - gdzie taki bard rewolucji jak Kukiz porywa tłum do zmian. Wszyscy znają słowa: "aż zobaczyli ilu ich, poczuli siłę i czas", które świetnie wpisują się w te 20% wyborców z ostatniej niedzieli. Jednak historia kiepsko kończy się dla śpiewaka.

Znajomi mówią - trzeba rozbić układ, niech coś drgnie! A ja słyszę "Mury" i widzę, że to prosta droga do zamurowania Polski.
Rozbić układ - dziwna motywacja, bo nie zakłada właściwie żadnej oceny kandydata, na którego oddaje się głos. A jeśli to głos na kolejnego prącego do koryta cwaniaka? Kiedy już tam będzie, zapomni o obiecankach i jakichkolwiek zmianach. Mogę nawet zrozumieć ryzykantów z grupy elektoratu Kukiza, sfrustrowanych kolejnymi zawodowymi niepowodzeniami, za które najłatwiej winić "układ", "sitwę", "kolesiów". Rozumiem, że młodzi dysponują ograniczonym doświadczeniem życiowym, nie pamiętają, jak łatwo korumpują się różni bardowie rewolucji i ich klakierzy. Rozumiem tych głosujących, ale nie pochwalam i przyznaję, że z obrzydzeniem wyłączam radio, kiedy Kukiz pluje na ostatnie 25 lat Polski, a ostatnio łaskawie udziela lub odmawia wsparcia bardziej doświadczonym, zorientowanym i zwyczajnie bardziej inteligentnym od siebie.

Może to jest herbertowska kwestia smaku - brzydzi mnie taka postawa. Kiedy pan Kukiz chlał między koncertami na potęgę za czasów późnego PRL, nie narzekał, że kraj w niewoli. Dziś pozwala sobie przy każdej okazji mówić o zniewoleniu. Kiedy śpiewał "Ksiądz proboszcz już się zbliża", nie było mu potrzebne wsparcie z ambon i głosy bogoojczyźnianych Ślązaków. Dziś gra rolę nawróconego alkoholika. Każde, absolutnie każde pytanie o działania w sferze kompetencji prezydenta zbywa opowieściami o jednomandatowych okręgach wyborczych, których nie rozumie i których wprowadzenie pozostaje poza prerogatywami prezydenta. Zbywa wszystkie argumenty o utrwaleniu przez JOW-y, wszędzie gdzie one obowiązują, systemów dwupartyjnych. Ponadto jest cyniczny, bo "JOW-y to wytrych" - jak sam przyznał w rozmowie z Korwinem-Mikke. Mimo JOW-ów i tak głosowalibyśmy na polityków z ustawionych wcześniej list. A co z wartościowymi ludźmi, których poglądy nie mieszczą się w tych dwupartyjnych ramkach. Nigdy nie mieliby szansy pojawić się w polityce, póki nie poszliby po prośbie do PO i PiS. Nie teoretyzuję, znam to z realu w radzie gminy, gdzie mieszkam, bo w wyborach samorządowych do rad gmin mamy już JOW-y panie wizjonerze.
Nie cieszy mnie, kiedy tacy populiści, którzy sami przed chwilą wytrzeźwieli, robią ludziom wodę z mózgów. Gdyby w wyborach do Sejmu były JOW-y, Kukiz nie zaistniałby jako polityk, ale dziś jeszcze może.

Opolszczyzna - tam Kukiz mógłby liczyć na mandat, gdyby w wyborach do Sejmu obowiązywały JOW-y


Na sukces Kukiza zapracowało również niepokorne pokolenie sieciowych janczarów, wyhodowane przez PiS, które programowo przeprowadziło kilkumiesięczne tłuczenie Komorowskiego memami (Nie głosuj na Bronka bo siara, zejdź z krzesła, etc). To polityczni dresiarze, żyjący z trollingu - a pracujący solidarnie na głosy wszystkich kontrkandydatów Komorowskiego. Polityk, który miał zaufanie społeczne na poziomie 70% przegrywa w dwa miesiące z królikiem z kapelusza. W podobny sposób, choć znacznie wolniej, zamieniono w błazna Lecha Kaczyńskiego, przy dużo większym udziale jego samego - on też przegrałby z jeleniem z krzesłem na głowie.


Wojna na memy nasili się w II turze. W rolę trybuna niezadowolenia wcieli się Duda, który będzie udawał, że nie był podwładnym Ziobry i nie miał nic wspólnego z ochroną SKOK-ów.
A Kukiz znów we wrześniu namiesza ludziom w głowach, bo jestem pewien, że niezadowolonych nie ubędzie. Namiesza, nagada niedorzeczności, a potem będzie "milczał wsłuchany w kroków huk, a mury będą rosły..."






poniedziałek, 30 marca 2015

Rosja XXI w - udoskonalona oprycznina

Zrozumieć Rosję trudno. Jakbyśmy byli z dwóch różnych kontynentów. 


Książę Fiedorow, przebrany w carskie szaty, z regaliami, siedzi na tronie przed oprycznikami, w oczekiwaniu na śmierć. Przyklękający car mówi z szyderczym uśmiechem: „Chciałeś być mną? Co daję, mogę też odebrać”. Za chwilę osobiście wbije sztylet.





Tak Iwana Groźnego widzieli i ci narodowi, prawosławni, przedrewolucyjni i czerwoni Rosjanie. Samotny, mądry samodzierżca, z pogardą traktuje fałszywych bojarów. W rzeczywistości był socjopatą, chowającym urazy i pretensje do wszystkich, którzy go otaczali.
Nie był spokojny, ani wyniosły. Był rozchwianym cholerykiem i prymitywem, o czym świadczą jego listy. Folgował złym emocjom impulsywnie, tratując przechodniów na moskiewskich placach, wysyłając na tortury żony i dzieci wszystkich, których uznał za wrogów. Zgładził w sposób głupi dziesiątki tysięcy Rosjan, a kraj zostawił spustoszony, wyludniony i moralnie zdewastowany. Za Stalina zbudowano mit mądrego cara, walczącego z wrogiem zewnętrznym i wewnętrznym. Iwan IV był zresztą ulubionym władcą Józefa Stalina i chyba obecnego głównego lokatora Kremla też. Już cztery lata temu rosyjscy opozycjoniści napisali: "Jeśli Rosja za Jelcyna znalazła się na kolanach, to Putin rzucił ją w błoto". To niestety, kolejna analogia z czasami Iwana Groźnego i awanturniczą polityką cara, która była dla Rosji traumą i kataklizmem.

Dzisiejsze czasy trochę przypominają okres, kiedy car wyjął spod prawa byłych, obecnych i przyszłych przeciwników – Iwan IV po prostu obraził się na swoich poddanych i wyjechał z Moskwy do Słobody Aleksandrowskiej. Ogłosił, że lud na niego nie zasługuje. Nie było wtedy sondaży poparcia, ale poruszony gestem cara, pozbawiony pana tłum ruszył do niego z procesją, sztandarami, śpiewami, błagając, by raczył wrócić. Zgodził się, pod jednym warunkiem, że pozwolą mu ukarać wszystkich zdrajców i krwiopijców, nasłanych przez wrogów majestatu. Po takiej legalizacji wcześniejszych zbrodni i tego co zamierzał zrobić, wrócił na Kreml, po czym ogłosił opriczninę – wyjął z terytorium kraju obszar, gdzie nie sprawował władzy on, a oddał ją oprycznikom, pochodzącym z marginesu stróżom porządku, podnoszącym morale w grupach jeźdźców ze znakiem miotły na końskich czaprakach. Nikt nie mógł być pewny, czy rano nie pojawią się terminatorzy i nie utopią w przeręblu całej rodziny, łącznie z niemowlętami. Wystarczyło, że któryś z tych ubranych na czarno wybrańców uznał wcześniej część majątku utopionej rodziny za swoją. Takie działanie "mioteł" nie kłóciło się zresztą z carskim ukazem i z intencjami cara-sadysty.

Nie tak dawno organizacja Transparency International Russia została uznana przez rosyjskich prokuratorów, neo-opryczników Putina, za "obcego agenta". Wpisuje się to w rosyjskie podejście do świata. Przecież właśnie Iwan IV wyrzucił z Rosji angielskich kupców pod pozorem szpiegowania, pisząc z rosyjską kurtuazją do królowej Elżbiety I, „zabieraj ich sobie” i nazywając ją „prostą dziewką w dziewiczym stanie”.
Zabawne, jak niewiele się zmieniło – do dziś w rosyjskiej dyplomacji głównym argumentem jest przeciwstawianie prawosławnej zdrowej jurności zepsutym obyczajom Zachodu.
Obecnie Transparency International upominało się m.in. o zbadanie morderstwa Anny Politkowskiej, która śmiała dotknąć tematu gangsterów w putinowskim rządzie, robiących majątki i kariery na wojnach w Czeczenii. Nie mają szans. Oficjalna wykładnia w tych kwestiach, określona czarno na białym przez Borysa Martynowa, profesora Uniwersytetu MSZ Federacji Rosyjskiej, mówi: wara zepsutemu Zachodowi od tego, co dzieje się w zdrowej Rosji. Według niego zachodnie „slogany w rodzaju «prawa człowieka i wolności nie znają granic» mają wyraźnie charakter fundamentalistyczny”.


Do dziś strach i potrzeba mitu władcy-zamordysty jest w tym narodzie żywa. Za cenę, niewoli, ogłupienia, grabieży, śmierci. To nadal kraj w większości zakompleksionych mitomanów i hipokrytów. Każdego, kto poważy się sięgnąć po władzę, czeka los księcia Fiedorowa, Chodorkowskiego, Niemcowa.
A naród przyklaśnie, bo dostanie tańszą wódkę. Nikt ne będzie przecież wychylał głowy, skoro oprycznicy Kadyrowa, odznaczanego przez Putina, działają nadal.

poniedziałek, 16 marca 2015

Starość, czy nowość Dukaja

Mam mieszane uczucia w związku z kampanią e-booka Jacka Dukaja "Starość aksolotla". Fantastycznie, że Allegro wreszcie zaczęło inwestować w rynek czytelnictwa na urządzeniach mobilnych, ale...


No właśnie, "ale" jest dużo. Posłuchałem dziś wypowiedzi przedstawiciela wydawcy w radiowej Dwójce i myślę, że w Allegro sami nie do końca rozumieją, co chcą zrobić. Może im się uda coś rozruszać, mimo tej niewiedzy. Poprosili Dukaja o krótkie opowiadanie, bo współczesny czytelnik należy podobno do grupy targetowej TL;DR (too long, didn’t read). Skoro tak, to mogli zainwestować w Wardęgę, nie w Dukaja, który jest obsesjonatem antycznej filozofii, erudycyjnych tasiemcowych dywagacji i młodsze pokolenie musiałoby przed lekturą przestudiować połowę Wikipedii. Opowiadanie krótkie nie wyszło, za to mówienie teraz o wielowarstwowej literaturze świadczy, że wydawcy sami są z pokolenia TL;DR i nic nie wiedzą o hiperpowieści, powieści interaktywnej, powieści-grze.

”Starość aksolotla" ma być wielowarstwowa, ponieważ e-book zrobiono na layerach i "ilustracje można oglądać oddzielnie", a "tekst można wydrukować". No drodzy wydawcy! A gdzie gra z czytelnikiem czasem fabuły, narracji, gdzie tzw. sieć fabuły, interaktywność, możliwość wyboru dróg labiryntu treści - czyli wszystko, co może wnieść do dzieła pisarz, nie grafik komputerowy. Nie czytaliście "Gry w klasy" Cortazara, "Alefa" i opowiadań Borgesa? Wielowarstwowość powieści na tym właśnie polega. To o czym mówią ludzie z Alllegro, to wielowarstwowość książki - dosłowna, bo polegająca na wydzieleniu warstwy ilustracyjnej i tekstowej. Są piękne ilustracje Marcina Panasiuka, ekslibrisy, logotypy gildii i prawdę mówiąc, żadna to rewolucja, a raczej cofnięcie się do czasów średniowiecznych iluminatorów.

Moim zdaniem największa wartość tej inicjatywy leży w wydaniu powieści wyłącznie w wersji elektronicznej i promocji czytników oraz tabletów. Mimo hasła promocyjnego "DUKAJ", najmniej tu literatury, a najwięcej działań marketingowców i grafika digital publishing, operującego w programie, generującym nowoczesny e-pub. Nie znalazłem też niczego, czego na moim iPadzie nie byłoby już wcześniej - ilustracje i funkcje pozwalające szybko nawigować pomiędzy przypisami i treścią są choćby w "Cmentarzu w Pradze" Umberta Eco.

Kolejny krok należy do pisarzy, nie do marketingowców wydawnictw, którzy kroją ofertę pod  czytelnika z ADHD czy TLDR, bez wyobraźni, który pragnie nie niuansów świata przedstawionego i zaproszenia do umysłowej gry, ale gotowych postaci, koniecznie do wydrukowania, najlepiej w 3D. Można je wtedy postawić na półce i stoczyć między nimi własną wojnę.
Być może takie nadchodzą czasy. Podobno w kilka dni od startu promocji Allegro sprzedano już 6 tys. e-booków Dukaja.



Mimo wszystko, polecam. Każdy czytelnik jest cenny: http://jacekdukaj.allegro.pl/#ilustracje



czwartek, 5 marca 2015

Czy KK może być jak CC?

Wiara jak Coca-Cola. Taki właśnie punkt wyjścia na potrzeby «naukawych» dociekań stworzył Jakub Marczyński, dyrektor kreatywny Stowarzyszenia WIOSNA. 
Zaczyna tak:
„Mam takie zboczenie, że czasami patrzę na świat przez pryzmat brandingu. Jakiś czas temu zacząłem patrzeć w ten sposób na Kościół – który jako pierwsza marka na świecie, od dwóch tysięcy lat toczy największą kampanię marketingu emocjonalnego na rzecz szerzenia wiary. I piszę ten materiał, bo coraz mocniej odczuwam, że w tej największej kampanii świata coś ostatnio się nie składa. Czuję, że mamy do czynienia z kryzysem wizerunku, z którym trzeba zrobić jak najszybciej porządek.” http://www.proto.pl/artykuly/wiara-jak-coca-cola


O Boże Abrahama, Mojżesza i Szymona rybaka! Właśnie zapukali do mnie specjaliści od rebrandingu i odnawiania wizerunku: Puk, puk! "Chciałby pan porozmawiać o Bogu, o życiu wiecznym i o prawdziwym odczytaniu Pisma. Mamy takie ulotki z superbohaterem, który pokonał śmierć".


Przez moment zastanawiałem się, czy tekst na PRoto.pl nie jest właśnie content marketingiem... zleconym przez KK (Kościół Katolicki), prawie jak przez CC (coca-colę)?

Doceniam potrzebę przelania na papier, czy do sieci, ulewających się zawodowych emocji autora tekstu, ale w życiu nie czytałem czegoś bardziej naiwnego. Coś tu zgrzyta i urąga wiedzy o PR. Dwa, a nawet sześć tysięcy lat religii, ewoluującej od wczesnego judaizmu do współczesnego katolicyzmu, to ciągłe kryzysy marki. Obecny wcale nie jest największy. Receptura tej wiary zmieniała się tysiące razy. W Coca-Coli receptura jest podobno niezmienna od początku.

Po drugie - credo mówi wyraźnie: "wierzę w Kościół...". Kościół jest przedmiotem i podmiotem wiary, a autor oddziela markę od sieci sklepów, zapominając, że właśnie stróżem marki (wiary) jest ta sieć (kościół instytucjonalny, pełen ambicji, animozji, merkantylizmu i politykierstwa). Odnawianie marki, bez udziału sieci sklepów wiązałoby się ze sprzedażą obwoźną, uliczną, zdalną. A to już kilka sekt, czyli agencji PR-owskich wymyśliło, choćby ta, pukająca do drzwi w dwuosobowych oddziałach marketingowców z ulotkami. Swoją drogą, właśnie tamci odnowiciele zakładają bardzo ograniczoną grupę docelową. Według świadków Jehowy tylko 144 tysiące najlepszych spośród miliardów ludzi zostanie wziętych przez Boga do nieba. Nie ma jak precyzyjnie skierowany konkurs z nagrodami w Social Mediach.

W krótkich słowach - w KK nie da się przeprowadzić żadnej kampanii PR ze względu na jego rosnące rozwarstwienie - konserwatywna i ultrakonserwatywna góra i liberalizujący się dół. Góra niczego nie zleci, a jeśli inicjatywa wyjdzie z dołu, zostanie przez górę utrącona, jako schizma. To już biskup krakowski Karol Wojtyła powiedział: "Żeby zmienić cokolwiek w Kościele, trzeba zajść bardzo wysoko". I niczego nie zmienił.

Wiara (katolicka) byłby marką, gdyby KK potrafił określić grupę, do której chce dotrzeć, a i z tym ma problemy. W marketingu i w PR podstawowe działania mają na celu budowanie jak najtrwalszych relacji z coraz szerszą grupą klientów. Tymczasem wszystkie ostatnie działania KK w Polsce i Europie, to działania wykluczające i zniechęcające coraz szersze grupy.

  1. Kampania "przeciw konkubinatowi" – strasząca piekłem biednych studentów, waletujących w akademikach bez sakramentalnej zgody KK, 
  2. Kampania "antygender" – szerząca opinie zniekształcające większość idei genderyzmu, znanych i wykładanych na uniwersytetach od 30 lat, 
  3. Kampania "anty in-vitro" – w ujęciu ks. Oko, wyrzucająca poza nawias Kościoła nawet ludzi poczętych tą metodą, 
  4. Kampania przeciw ustawom "antyprzemocowym" – odbierana jako utrwalanie mizoginistycznego obrazu świata, ukształtowanego tysiące lat temu przez Stary Testament i obrona podrzędnej roli kobiet w małżeństwie. 

Ani jednej kampanii pozytywnej, wszystkie negatywne.

Generalnie wszystkie służą wykluczeniu, ograniczeniu nowych relacji, stoją w sprzeczności z ekumenizmem i nauką Pawła z Tarsu, który otworzył Kościół dla świata po soborze w Jerozolimie. Wyprowadził wtedy sektę wyrosłą z judaizmu na nowe wody - zaczęła być marką otwartą na nowe relacje, na Greków, Rzymian, na nieobrzezanych. To był PR-owiec wyprzedzający swoją epokę. Teraz mamy działania odwrotne. Oblężona twierdza piętnująca wszystko co odmienne nie ma szans stać się marką na rynku. Chyba że kieruje się do ściśle ograniczonego targetu – religijnych fundamentalistów. 

sobota, 28 lutego 2015

Tak to się robi w Moskwie

Za miesiąc, dwa wszyscy zapomną, jak o Politkowskiej, więc notuję w moim niematerialnym notesie. Kiedy Borys Niemcow został zastrzelony w sobotę w centrum Moskwy, pomyślałem, że nie pasował już do tego obrazka ogólnonarodowej aprobaty dla łajdactw Putina i jego kolegów z KGB. Wpisy na profilu FB Niemcowa były celne, bo personalne. Zbierały tysiące uwspólnień, lajków i dziesiątki zajadłych komentarzy trolli.


Był jednym z niewielu krytyków Kremla, którzy starali się walczyć z kraju, nie z zagranicy. Wierzył, że tak można Rosję zmienić. Ta wiara w moc wieców, demonstracji i ostatni nocny spacer po Moskwie były jego największymi błędami. Zginął kilkaset metrów od muru Kremla, na Wielkim Moskworeckim moście z widokiem na sobór Opieki Matki Bożej, zbudowany przez bezwzględnego mordercę oponentów - Iwana Groźnego. 

Śmierć symbol? W rocznicę "odbicia" Krymu i w Dniu Sił Specjalnych Federacji Rosyjskiej, pod okiem kamer monitoringu, gdzie pełno zawsze tajniaków i mundurowych. Cztery strzały w plecy, sprawcy nieznani, rozpłynęli się w kilka sekund. Na jednym z nagrań monitoringu widać też dwie osoby, które uciekają po strzałach, to najprawdopodobniej tajniacy, zawsze śledzący Niemcowa.

Jeśli ktoś uważa, że w Rosji i Rosjanach coś zmieni się po zabójstwie Niemcowa, bardzo się myli. Historia tego kraju, to długa lista zamordowanych jak on. W tym murze Kremla, obok którego zabito Niemcowa, spoczywa truchło Kirowa, komunisty, który się wychylił przed wodza Stalina. Przyjął zbyt długą owację delegatów podczas XVII zjazdu WKP(b) i zginął od strzału, również w plecy. Stalin, jak Putin teraz, ogłosił, że będzie nadzorował śledztwo. Tradycja usuwania politycznych wrogów jest tu długa i dotyczy setek bojarów, kniaziów, komisarzy. 

Niewielu, poza przyjaciółmi, płacze dziś w Rosji po Niemcowie. Kojarzył się z czasami Jelcyna, a gdzie Jelcynowi do Putina, gwiazdy mediów, do którego ikon modlą się już prawosławne sekty.






Kremlowska propaganda wypuściła, godzinę po śmierci Niemcowa, powtarzany przez reżimowe portale fejk, że głodująca Sawczenko właśnie zmarła. Sensacje zostały natychmiast zdementowane w kanałach SM przez adwokata Sawczenko. Równie szybko zareagował najbardziej niezależny Twitter, gdzie pojawiła się teoria, że to koledzy z KGB mówią Putinowi, znanym mu językiem: "Teraz już nie masz wyboru. Nic bez nas." Twitter nie ma granic i zahamowań, pojawił się i czarny humor, jakoby Russia Today w pośpiechu podała kilka minut przed samym zamachem informację o zastrzeleniu Niemcowa.

W sobotę policja zabrała z mieszkania zamordowanego twarde dyski komputerów. Można uznać, że to rutynowe działanie, jednak Niemcow w ostatnim wywiadzie mówił o upublicznieniu rozmów z rosyjskimi żołnierzami, którzy byli wysyłani do Donbasu. Wiadomo, że dyski mogą zawierać nie tylko informacje niewygodne w kontekście wojny, jaką Rosja prowadzi na Ukrainie, ale również wiele sensacji na temat świty Putina. Posty o Sieczinie i dziwnych finansowych przepływach kapitału między Bankiem Rosji, a Rosnieftem, często ostatnio trafiały na profil Niemcowa na Facebooku. Jako polityk znający ten krąg baronów naftowych, dawnych kagiebowców, wiedział o nich dużo więcej niż publikował.
Hipotezy, jakie snują Izwiestja, są śmieszne i tak dobrze znane w Polsce - nasza ubecja stosowała je przeciw opozycji nie raz:
1. "Zemsta nieznanych sponsorów, finansujących działania wywrotowe Niemcowa, które miały obalić rząd. Forsę przehulał, nie rozliczył się..." itp.
2. "Przechadzał się z bardzo młodą Ukrainką, która w Szwajcarii poddała się aborcji, to może być zemsta zazdrosnego mężczyzny modelki."
3. "Nie zagrażał Putinowi, nie miał już znaczenia, jako polityk opozycji. To prowokacja, która najbardziej szkodzi właśnie prezydentowi." - dodają różni eksperci. To już znamy, tak komentowano też śmierć Litwinienki. I to stanowisko usłużne media przyjęły jako zbliżone do oficjalnej linii propagandowej Kremla.


 
Natomiast bardzo prawdopodobna, a niezbyt chętnie podejmowana, jest hipoteza, że Niemcow zginął z tego samego powodu, co Anna Politkowska. Bo nie o zagrożenie polityczne w bezpośrednim starciu tu chodzi. Putin wygrałby z każdym kontrkandydatem, a jeśli uznałby, że to trudne, wysłałby go do klatki, jak Chodorkowskiego. Niemcow zagrażał wielu nafciarzom, mafiosom, szkolonym na Łubiance, którzy rozdali między siebie karty i rewiry. Nie był dyskretny, miał sporo do ujawnienia, jak Politkowska i Litwinienko. Teraz trwa przeczesywanie dysków jego komputerów, prawdopodobnie tak samo potraktowano dane ponad 80 dziennikarzy, którzy zginęli w Rosji w ostatnich latach.





Mafia nie wybacza:

Paul Chlebnikow - 2004 - Amerykanin, dziennikarz śledczy, szef rosyjskiego Forbesa, ujawniający mafijne struktury władzy na Kremlu, zastrzelony w Moskwie. Brak sprawców.

Anna Politkowska - 2006 - dziennikarka, pisząca o fortunach polityków i wojskowych, wyrosłych na wojnach czeczeńskich, zastrzelona w Moskwie w urodziny Putina. Nie znaleziono sprawców.

Aleksiej Litwinenko - 2006 - oficer, który ujawnił zbrodnie FSB, otruty polonem. Trwa śledztwo brytyjskie, wskazujące na sprawców wysłanych z Kremla.
 

Siergiej Magnitski - 2009 - po opublikowaniu doskonale udokumentowanych informacji o przekrętach putinowców, aresztowany, zmarł w rosyjskim więzieniu.
 

Stanisław Markiełow - 2009 - adwokat Politkowskiej, zamordowany w pobliżu Kremla, prawdopodobnie na zlecenie FSB. Oficjalnie sprawcy nieznani.

Boris Niemcow - 2015 - zastrzelony pod Kremlem dwa dni przed planowaną demonstracją przeciw polityce Putina.


Dwa tygodnie przed śmiercią Niemcow przyznał się w wywiadzie, że jego matka, 87-letnia staruszka, boi się, że Putin go wreszcie wykończy. Dziś prezydent złożył jej oficjalne kondolencje.