poniedziałek, 30 marca 2015

Rosja XXI w - udoskonalona oprycznina

Zrozumieć Rosję trudno. Jakbyśmy byli z dwóch różnych kontynentów. 


Książę Fiedorow, przebrany w carskie szaty, z regaliami, siedzi na tronie przed oprycznikami, w oczekiwaniu na śmierć. Przyklękający car mówi z szyderczym uśmiechem: „Chciałeś być mną? Co daję, mogę też odebrać”. Za chwilę osobiście wbije sztylet.





Tak Iwana Groźnego widzieli i ci narodowi, prawosławni, przedrewolucyjni i czerwoni Rosjanie. Samotny, mądry samodzierżca, z pogardą traktuje fałszywych bojarów. W rzeczywistości był socjopatą, chowającym urazy i pretensje do wszystkich, którzy go otaczali.
Nie był spokojny, ani wyniosły. Był rozchwianym cholerykiem i prymitywem, o czym świadczą jego listy. Folgował złym emocjom impulsywnie, tratując przechodniów na moskiewskich placach, wysyłając na tortury żony i dzieci wszystkich, których uznał za wrogów. Zgładził w sposób głupi dziesiątki tysięcy Rosjan, a kraj zostawił spustoszony, wyludniony i moralnie zdewastowany. Za Stalina zbudowano mit mądrego cara, walczącego z wrogiem zewnętrznym i wewnętrznym. Iwan IV był zresztą ulubionym władcą Józefa Stalina i chyba obecnego głównego lokatora Kremla też. Już cztery lata temu rosyjscy opozycjoniści napisali: "Jeśli Rosja za Jelcyna znalazła się na kolanach, to Putin rzucił ją w błoto". To niestety, kolejna analogia z czasami Iwana Groźnego i awanturniczą polityką cara, która była dla Rosji traumą i kataklizmem.

Dzisiejsze czasy trochę przypominają okres, kiedy car wyjął spod prawa byłych, obecnych i przyszłych przeciwników – Iwan IV po prostu obraził się na swoich poddanych i wyjechał z Moskwy do Słobody Aleksandrowskiej. Ogłosił, że lud na niego nie zasługuje. Nie było wtedy sondaży poparcia, ale poruszony gestem cara, pozbawiony pana tłum ruszył do niego z procesją, sztandarami, śpiewami, błagając, by raczył wrócić. Zgodził się, pod jednym warunkiem, że pozwolą mu ukarać wszystkich zdrajców i krwiopijców, nasłanych przez wrogów majestatu. Po takiej legalizacji wcześniejszych zbrodni i tego co zamierzał zrobić, wrócił na Kreml, po czym ogłosił opriczninę – wyjął z terytorium kraju obszar, gdzie nie sprawował władzy on, a oddał ją oprycznikom, pochodzącym z marginesu stróżom porządku, podnoszącym morale w grupach jeźdźców ze znakiem miotły na końskich czaprakach. Nikt nie mógł być pewny, czy rano nie pojawią się terminatorzy i nie utopią w przeręblu całej rodziny, łącznie z niemowlętami. Wystarczyło, że któryś z tych ubranych na czarno wybrańców uznał wcześniej część majątku utopionej rodziny za swoją. Takie działanie "mioteł" nie kłóciło się zresztą z carskim ukazem i z intencjami cara-sadysty.

Nie tak dawno organizacja Transparency International Russia została uznana przez rosyjskich prokuratorów, neo-opryczników Putina, za "obcego agenta". Wpisuje się to w rosyjskie podejście do świata. Przecież właśnie Iwan IV wyrzucił z Rosji angielskich kupców pod pozorem szpiegowania, pisząc z rosyjską kurtuazją do królowej Elżbiety I, „zabieraj ich sobie” i nazywając ją „prostą dziewką w dziewiczym stanie”.
Zabawne, jak niewiele się zmieniło – do dziś w rosyjskiej dyplomacji głównym argumentem jest przeciwstawianie prawosławnej zdrowej jurności zepsutym obyczajom Zachodu.
Obecnie Transparency International upominało się m.in. o zbadanie morderstwa Anny Politkowskiej, która śmiała dotknąć tematu gangsterów w putinowskim rządzie, robiących majątki i kariery na wojnach w Czeczenii. Nie mają szans. Oficjalna wykładnia w tych kwestiach, określona czarno na białym przez Borysa Martynowa, profesora Uniwersytetu MSZ Federacji Rosyjskiej, mówi: wara zepsutemu Zachodowi od tego, co dzieje się w zdrowej Rosji. Według niego zachodnie „slogany w rodzaju «prawa człowieka i wolności nie znają granic» mają wyraźnie charakter fundamentalistyczny”.


Do dziś strach i potrzeba mitu władcy-zamordysty jest w tym narodzie żywa. Za cenę, niewoli, ogłupienia, grabieży, śmierci. To nadal kraj w większości zakompleksionych mitomanów i hipokrytów. Każdego, kto poważy się sięgnąć po władzę, czeka los księcia Fiedorowa, Chodorkowskiego, Niemcowa.
A naród przyklaśnie, bo dostanie tańszą wódkę. Nikt ne będzie przecież wychylał głowy, skoro oprycznicy Kadyrowa, odznaczanego przez Putina, działają nadal.

poniedziałek, 16 marca 2015

Starość, czy nowość Dukaja

Mam mieszane uczucia w związku z kampanią e-booka Jacka Dukaja "Starość aksolotla". Fantastycznie, że Allegro wreszcie zaczęło inwestować w rynek czytelnictwa na urządzeniach mobilnych, ale...


No właśnie, "ale" jest dużo. Posłuchałem dziś wypowiedzi przedstawiciela wydawcy w radiowej Dwójce i myślę, że w Allegro sami nie do końca rozumieją, co chcą zrobić. Może im się uda coś rozruszać, mimo tej niewiedzy. Poprosili Dukaja o krótkie opowiadanie, bo współczesny czytelnik należy podobno do grupy targetowej TL;DR (too long, didn’t read). Skoro tak, to mogli zainwestować w Wardęgę, nie w Dukaja, który jest obsesjonatem antycznej filozofii, erudycyjnych tasiemcowych dywagacji i młodsze pokolenie musiałoby przed lekturą przestudiować połowę Wikipedii. Opowiadanie krótkie nie wyszło, za to mówienie teraz o wielowarstwowej literaturze świadczy, że wydawcy sami są z pokolenia TL;DR i nic nie wiedzą o hiperpowieści, powieści interaktywnej, powieści-grze.

”Starość aksolotla" ma być wielowarstwowa, ponieważ e-book zrobiono na layerach i "ilustracje można oglądać oddzielnie", a "tekst można wydrukować". No drodzy wydawcy! A gdzie gra z czytelnikiem czasem fabuły, narracji, gdzie tzw. sieć fabuły, interaktywność, możliwość wyboru dróg labiryntu treści - czyli wszystko, co może wnieść do dzieła pisarz, nie grafik komputerowy. Nie czytaliście "Gry w klasy" Cortazara, "Alefa" i opowiadań Borgesa? Wielowarstwowość powieści na tym właśnie polega. To o czym mówią ludzie z Alllegro, to wielowarstwowość książki - dosłowna, bo polegająca na wydzieleniu warstwy ilustracyjnej i tekstowej. Są piękne ilustracje Marcina Panasiuka, ekslibrisy, logotypy gildii i prawdę mówiąc, żadna to rewolucja, a raczej cofnięcie się do czasów średniowiecznych iluminatorów.

Moim zdaniem największa wartość tej inicjatywy leży w wydaniu powieści wyłącznie w wersji elektronicznej i promocji czytników oraz tabletów. Mimo hasła promocyjnego "DUKAJ", najmniej tu literatury, a najwięcej działań marketingowców i grafika digital publishing, operującego w programie, generującym nowoczesny e-pub. Nie znalazłem też niczego, czego na moim iPadzie nie byłoby już wcześniej - ilustracje i funkcje pozwalające szybko nawigować pomiędzy przypisami i treścią są choćby w "Cmentarzu w Pradze" Umberta Eco.

Kolejny krok należy do pisarzy, nie do marketingowców wydawnictw, którzy kroją ofertę pod  czytelnika z ADHD czy TLDR, bez wyobraźni, który pragnie nie niuansów świata przedstawionego i zaproszenia do umysłowej gry, ale gotowych postaci, koniecznie do wydrukowania, najlepiej w 3D. Można je wtedy postawić na półce i stoczyć między nimi własną wojnę.
Być może takie nadchodzą czasy. Podobno w kilka dni od startu promocji Allegro sprzedano już 6 tys. e-booków Dukaja.



Mimo wszystko, polecam. Każdy czytelnik jest cenny: http://jacekdukaj.allegro.pl/#ilustracje



czwartek, 5 marca 2015

Czy KK może być jak CC?

Wiara jak Coca-Cola. Taki właśnie punkt wyjścia na potrzeby «naukawych» dociekań stworzył Jakub Marczyński, dyrektor kreatywny Stowarzyszenia WIOSNA. 
Zaczyna tak:
„Mam takie zboczenie, że czasami patrzę na świat przez pryzmat brandingu. Jakiś czas temu zacząłem patrzeć w ten sposób na Kościół – który jako pierwsza marka na świecie, od dwóch tysięcy lat toczy największą kampanię marketingu emocjonalnego na rzecz szerzenia wiary. I piszę ten materiał, bo coraz mocniej odczuwam, że w tej największej kampanii świata coś ostatnio się nie składa. Czuję, że mamy do czynienia z kryzysem wizerunku, z którym trzeba zrobić jak najszybciej porządek.” http://www.proto.pl/artykuly/wiara-jak-coca-cola


O Boże Abrahama, Mojżesza i Szymona rybaka! Właśnie zapukali do mnie specjaliści od rebrandingu i odnawiania wizerunku: Puk, puk! "Chciałby pan porozmawiać o Bogu, o życiu wiecznym i o prawdziwym odczytaniu Pisma. Mamy takie ulotki z superbohaterem, który pokonał śmierć".


Przez moment zastanawiałem się, czy tekst na PRoto.pl nie jest właśnie content marketingiem... zleconym przez KK (Kościół Katolicki), prawie jak przez CC (coca-colę)?

Doceniam potrzebę przelania na papier, czy do sieci, ulewających się zawodowych emocji autora tekstu, ale w życiu nie czytałem czegoś bardziej naiwnego. Coś tu zgrzyta i urąga wiedzy o PR. Dwa, a nawet sześć tysięcy lat religii, ewoluującej od wczesnego judaizmu do współczesnego katolicyzmu, to ciągłe kryzysy marki. Obecny wcale nie jest największy. Receptura tej wiary zmieniała się tysiące razy. W Coca-Coli receptura jest podobno niezmienna od początku.

Po drugie - credo mówi wyraźnie: "wierzę w Kościół...". Kościół jest przedmiotem i podmiotem wiary, a autor oddziela markę od sieci sklepów, zapominając, że właśnie stróżem marki (wiary) jest ta sieć (kościół instytucjonalny, pełen ambicji, animozji, merkantylizmu i politykierstwa). Odnawianie marki, bez udziału sieci sklepów wiązałoby się ze sprzedażą obwoźną, uliczną, zdalną. A to już kilka sekt, czyli agencji PR-owskich wymyśliło, choćby ta, pukająca do drzwi w dwuosobowych oddziałach marketingowców z ulotkami. Swoją drogą, właśnie tamci odnowiciele zakładają bardzo ograniczoną grupę docelową. Według świadków Jehowy tylko 144 tysiące najlepszych spośród miliardów ludzi zostanie wziętych przez Boga do nieba. Nie ma jak precyzyjnie skierowany konkurs z nagrodami w Social Mediach.

W krótkich słowach - w KK nie da się przeprowadzić żadnej kampanii PR ze względu na jego rosnące rozwarstwienie - konserwatywna i ultrakonserwatywna góra i liberalizujący się dół. Góra niczego nie zleci, a jeśli inicjatywa wyjdzie z dołu, zostanie przez górę utrącona, jako schizma. To już biskup krakowski Karol Wojtyła powiedział: "Żeby zmienić cokolwiek w Kościele, trzeba zajść bardzo wysoko". I niczego nie zmienił.

Wiara (katolicka) byłby marką, gdyby KK potrafił określić grupę, do której chce dotrzeć, a i z tym ma problemy. W marketingu i w PR podstawowe działania mają na celu budowanie jak najtrwalszych relacji z coraz szerszą grupą klientów. Tymczasem wszystkie ostatnie działania KK w Polsce i Europie, to działania wykluczające i zniechęcające coraz szersze grupy.

  1. Kampania "przeciw konkubinatowi" – strasząca piekłem biednych studentów, waletujących w akademikach bez sakramentalnej zgody KK, 
  2. Kampania "antygender" – szerząca opinie zniekształcające większość idei genderyzmu, znanych i wykładanych na uniwersytetach od 30 lat, 
  3. Kampania "anty in-vitro" – w ujęciu ks. Oko, wyrzucająca poza nawias Kościoła nawet ludzi poczętych tą metodą, 
  4. Kampania przeciw ustawom "antyprzemocowym" – odbierana jako utrwalanie mizoginistycznego obrazu świata, ukształtowanego tysiące lat temu przez Stary Testament i obrona podrzędnej roli kobiet w małżeństwie. 

Ani jednej kampanii pozytywnej, wszystkie negatywne.

Generalnie wszystkie służą wykluczeniu, ograniczeniu nowych relacji, stoją w sprzeczności z ekumenizmem i nauką Pawła z Tarsu, który otworzył Kościół dla świata po soborze w Jerozolimie. Wyprowadził wtedy sektę wyrosłą z judaizmu na nowe wody - zaczęła być marką otwartą na nowe relacje, na Greków, Rzymian, na nieobrzezanych. To był PR-owiec wyprzedzający swoją epokę. Teraz mamy działania odwrotne. Oblężona twierdza piętnująca wszystko co odmienne nie ma szans stać się marką na rynku. Chyba że kieruje się do ściśle ograniczonego targetu – religijnych fundamentalistów.