czwartek, 26 listopada 2015

Silny mandat społeczny

Nie to, żebym na siłę szukał argumentum ad Hitlerum, ale właśnie wczoraj córka zapytała mnie, kto tak zaprojektował trzy książki, jakby były jedną. I wyjąłem z półki zakurzone "Dzienniki 1918-36" Tomasza Manna. Oczywiście rok 1933 w całym tym zestawie wydał mi się najbardziej interesujący. 



Mann opuścił Niemcy, jest już w Szwajcarii, zapisuje przemyślenia na temat przewrotu demokratycznego (tak! w pełni demokratycznego w rozumieniu demokracji będącej wyrazem woli narodu), który odbył się właśnie w Niemczech. NSDAP zdobyła 37% poparcia Niemców w wyborach 1932 i silny mandat do stworzenia rządu, Hitler od stycznia jest kanclerzem. Po pożarze Reichstagu partia wprowadza w życie tzw dekret „o ochronie narodu i państwa", zawiesza kontrolę sądów nad działaniami policji, wprowadza cenzurę i kontrolę rozmów telefonicznych. W efekcie tej przyspieszonej "reformy" w marcu 33 NSDAP zdobywa 44% i unieważniając mandaty opozycji wprowadza specjalne uprawnienia dla rządu, który ma już pełną władzę bez kontroli ze strony parlamentu. Tyle wstępu, Mann pisze w kwietniu w Lugano:


1.
"Jak ukazuje przypadek monachijski, jest to sprawa istotna, nienawiść sprymitywizowanych umysłów do subtelnych odcieni, które ze swej istoty są uważane za antynarodowe i irytujące, a nawet budzą żądzę mordu. Ta rewolucja chlubi się, że przebiega bezkrwawo, ale jest przy tym bardziej przepojona nienawiścią i bardziej żądna mordu niż jakakolwiek w przeszłości. Jej całą istotę nie stanowi, choć mogłoby się człowiekowi wydawać, uwznioślenie, radość, wielkoduszność, miłość, które zawsze dałyby się pogodzić z wieloma ofiarami krwi, poniesionymi dla wiary i przyszłości ludzi, lecz nienawiść, urazy, zemsta, podłość. Rewolucja mogłaby być dużo bardziej krwawa, a świat by ją mimo to podziwiał, gdyby była przy tym piękniejsza, jaśniejsza i szlachetniejsza. Świat pogardza nią, co do tego nie ma wątpliwości, i kraj jest izolowany. Przy tym brak zrozumienia dla moralnych imponderabiliów. Tylko ten uchodzi za mądrego, kto wierzy jedynie w politykę silnej ręki, a debatę w Izbie Gmin uważa za manewr. A to stanowi właśnie największą głupotę."




2. Kilka dni później:
"Niewyczerpana, nie dająca się zakończyć rozmowa o zbrodniczym i budzącym obrzydzenie szaleństwie, o sadystycznych, chorobliwych typach ludzi, którzy obłąkańczymi i bezwstydnymi środkami osiągnęli swój cel absolutnej, nie tolerującej żadnej krytyki władzy... Dwie możliwości ich obalenia: finansowa katastrofa albo konflagracja w polityce zagranicznej. Głęboka tęsknota za tym, gotowość do każdej ofiary, każdego cierpienia. Żadne zniszczenia nie byłyby zbyt wysoką ceną za zniszczenie tych szumowin podłości! Niemcom było pisane zainscenizowanie rewolucji, jakiej jeszcze nigdy nie widziano: bez idei, przeciw idei, przeciwko wszystkiemu, co wyższe, lepsze, uczciwe, przeciwko wolności, prawdzie, prawu. Jeszcze nigdy ludzkości nie wydarzyło się coś podobnego. Przy tym niesłychany entuzjazm mas, które wierzą, że rzeczywiście tego chciały, podczas gdy faktycznie zostały tylko w szalenie sprytny sposób oszukane, czego jeszcze nie są w stanie sobie uzmysłowić."



Cóż dało im wtedy taką władzę? Wola narodu, potrzeba zmian, wódz z charyzmą, przemawiający prosto do serc, grzmiący na złodziei, ostrzegający przed obcą kulturowo mniejszością, zapewniający, że społeczeństwu należy się cała władza i jeszcze jedno… wmanewrowany w wybory Kościół Katolicki, który poparł listę wyborczą, wierząc, że to jedyna siła, która ochroni przed lewicową zarazą i poprze konkordat.  Tym bardziej przykro mi, jako katolikowi, że historia niczego nie uczy.