środa, 13 lipca 2016

To jest miś na miarę naszych możliwości

Wielki kontrreformator Jacek Kurski odtrąbił sukces na konferencji dla bożych owieczek oglądających jeszcze jego TV PiS, jakoby bezkonkurencyjna telewizja rządowa wygrała z Polsatem. Śmiech mnie ogarnia, bo Polsat na transmisjach zarobił na czysto 34,1 mln zł, a telewizja PiS dołożyła do interesu 20 mln zł. 

Kurski chwalił się jednak nie kasą, ale oglądalnością, bo wiadomo, że tylko z tego rozliczy go wódz, choćby umoczył budżet spółki na grube miliony. Jednak kiedy popatrzyłem na wyniki oglądalności Euro 2012, gdzie polskie orły Franca Smudy odpadły, ku rozpaczy reklamodawców, już w fazie grupowej, to wtedy oglądalność była znacznie wyższa niż teraz. Mecz Polska-Rosja najpopularniejszy wtedy w TVP oglądało ponad 14 mln osób, w tym roku najpopularniejszy - Polska-Portugalia tylko 8 mln. Średnia wszystkich transmitowanych spotkań w 2012 wyniosła prawie 8 mln, teraz - jeśli dobrze liczę - nieco ponad 5 mln. Inne były koszty transmisji, warunki promocji, godziny meczów, niewielka część fanów uczestniczyła na żywo, na polskich stadionach, nie przed ekranami TV, ale jednak najpopularniejsze występy Małysza też oglądało więcej telewidzów niż tegoroczny "sukces" Kurskiego. Gdzie więc ten sukces?

Na stronie KRRiT jest wszystko rozpisane w tabelkach: http://www.krrit.gov.pl/Data/Files/_public/pliki/publikacje/mistrzostwa-europy-w-pilce-noznej---podsumowanie.pdf

Bierzcie i czytajcie, póki PiS nie skasuje, jak zrobił to z materiałami dowodowymi komisji badania wypadków lotniczych, które nie były partii na rękę. Zdaje się, że pan Kurski próbuje zaklinać rzeczywistość. Chłop z Lubelszczyzny uwierzy w sukces, zakon PC - nie. Moim zdaniem, gdzieś tam w Warszawie chodzi już po instrukcje do komitetu centralnego nowy prezes TVP.

środa, 27 kwietnia 2016

Nazi Show

Po wczorajszym "Nazi Show" Pospieszalskiego mam ponure refleksje. Manipulant, który krzyczał o białoruskich standardach, kiedy wstrzymano mu jawnie propagandowy odcinek programu w - jego zdaniem - obcej TV zniewolonego kraju, dziś realizuje partyjne zlecenia we własnej TVP, z której wyrzucono wszystkich, którzy sprzeciwiali się narodowej ideologii kierownictwa. 

To lizanie łap pogrobowcom nazistowskiego ONR-u wynika z potrzeby partii PiS, bo od tygodnia jednym głosem mówią na TT Gmyzy, Pereiry, Ziemkiewicze. Inżynierowie umysłów PiS, dopieszczając narodowców, mają dać im poczucie siły i spowodować rozpad partii Kukiza. Stąd Falangi i krzyże celtyckie w obiektywach kamer.
Ale co w tym wszystkim robi Kościół katolicki, udostępniając kościoły na pobożne Parteitagi z okrzykami „A na drzewach zamiast liści będą wisieć syjoniści!”, „Śmierć wrogom Ojczyzny”? Co tu robi wśród tych haseł ksiądz katolicki, co robi arcybiskup Jędraszewski? Czy naprawdę Episkopat nie pamięta już, jak skończył się romans kościoła z nacjonalistami w Niemczech, jak ministrantów zamieniono w dwa lata w oddziały Hitlerjugend, zapomniano sprawę biskupa Czesława Sokołowskiego, skazanego przez AK na śmierć za profaszystowskie sympatie i współpracę z hitlerowcami?


Straszne to, nawet przedwojenna Polska zdecydowała się zdelegalizować faszystowski ONR po kilku miesiącach działania, twórcy ONR trafili w roku 1934 do obozów pracy, razem z komunistami z KPP, ich gazety zostały zamknięte, a dziś PiS promuje nazistowskie emblematy, nadal zakazane prawnie w Niemczech.
Ten kij ma dwa końce, bo tuląc się do ONR PiS szyje sobie brunatny mundur i ujawnia faktyczne ciągoty do narodowo-socjalistycznej ideologii. Boję się, że "ciemny lud to kupi", jak kupił w latach 30.





W sondażach przeprowadzonych w amerykańskiej strefie okupacyjnej w latach 1945-47 udział ludności niemieckiej, która popierała pogląd iż „Narodowy socjalizm był dobrą ideą, ale źle realizowaną” wynosił od 47 do 55%, a 37% Niemców uznało iż „eksterminacja Żydów, Polaków i innej ludności niearyjskiej była konieczna z punktu widzenia bezpieczeństwa Niemiec”. Już po przegranej Hitlera! Nacjonalizm wciąga. Może więc tylko ci demonstrujący niezgodę z polityką PiS dostrzegają niebezpieczeństwo powtórki z polityki eliminacji „Untermenschów” gorszego sortu, rugowania z kultury „Entartete Kunst” zdegenerowanej sztuki różnych Klatów i wreszcie „Endlösung der KODfrage” ostatecznego rozprawienia się ze zdrajcami narodu?

Dzięki za inspirację: @MarekTatala @JanGrabiec

wtorek, 16 lutego 2016

Szukanie Żyda

Miałem sen, że jednak prezydent Duda postanowił posłuchać doradców oraz głosu mas rewolucyjnych i odebrał Grossowi Krzyż Kawalerski Orderu Zasługi RP. W tym samym dniu precedens odnotowały wszystkie media na świecie, mniej lub bardziej dobitnie klasyfikując ekipę rządzącą Polską nie tylko jako dławiących opozycję autokratów, ale także jako antysemitów. 



TVP oczywiście przytoczyłaby znalezione z trudem cytaty z niszowych, faszyzujących tytułów, chwalących odwagę takiej decyzji, ale byłaby to próba rozgonienia smrodu za pomocą odpustowego wiatraczka. Śniegowa kula zaczęłaby się toczyć i rosnąć. Timothy Snyder oddałby wtedy swój Krzyż Oficerski Orderu Zasługi RP, co już dziś zadeklarował. Być może w geście solidarności swój krzyż zwróciłaby np Anne Applebaum, co media Karnowskich gładko skomentowałyby złośliwie. Równie złośliwie rozprawiłyby się, gdyby oddał swój krzyż George Soros. Gdyby do gestu dołączył np Ryszard Horowitz, cała machina medialna Kurskiego miałaby problem z wytłumaczeniem "ciemnemu ludowi", o co chodzi. A gdyby do grona dołączył Szewach Weiss, były przewodniczący Rady Pamięci Yad Vashem? A co, jeśli zrobiłby to i były dyrektor Yad Vashem Awner Szalew? Nazwiska można wymieniać długo i choćby w Polsce media narodowe sprawę bagatelizowały, na Zachodzie wrzałoby długo.
Wizerunek Polski ległby w gruzach już po trzech miesiącach rządów PiS.





Uważam, że Andrzej Duda i jego fatalni doradcy nie posuną się tak daleko. Wysyłają tylko komunikat do narodowego, antysemickiego elektoratu. To takie puszczenie oczka do polskich "patriotów", jak prymitywny atak Jedwabnem w debacie telewizyjnej z Bronisławem Komorowskim. Może się jednak okazać, że narodowy gest już teraz zostanie odebrany na świecie jako nazistowski i pogrzebie jakiekolwiek szanse na poważne traktowanie PiS przez wszystkie opcje w Stanach. A tak im na tym zależy.
Na moje wyczucie starego depeszowca, i sprawa Grossa, i wejście policji do redakcji antyklerykalnej gazety, przeszukania pomieszczeń redakcyjnych pod zarzutami kryminalnymi nie dotyczącymi firmy lecz naczelnego, będą dziś newsami z Polski.


Zło już się stało, ale ten zły sen może za sprawą PiS zmienić się w koszmar.



O polskich endekach pisze dziś również Sławomir Sierakowski.
http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/opinie/20160214/sierakowski-swiat-doceni-odebranie-grossowi-orderu


poniedziałek, 8 lutego 2016

Czy biskupi chcą cenzurować listy polskich katolików?


Biskupi polscy próbują cenzurować europejską stronę internetową Komisji Konferencji Biskupów Unii Europejskiej, ponieważ nie zgadzają się ze stanowiskiem zaprezentowanym w otwartym liście Henryka Woźniakowskiego, prezesa "Znaku", krytycznie oceniającego działania rządu PiS oraz udział polskiego kościoła w polityce ostatnich miesięcy.



Biskupi, w swoim stanowisku podpisanym przez sekretarza generalnego Konferencji Episkopatu Polski, bpa Artura Mizińskiego, zażądali wycofania listu, oceniając publikację jako "ingerencję w wewnętrzne sprawy Polski". Czy nie jest to inaczej sformułowana, ale obowiązująca od kilku tygodni retoryka zarzucająca "donosicielom gorszego sortu" wynoszenie polskich spraw na forum Unii Europejskiej? Dziwne, bo przecież Powszechny Apostolski Kościół Katolicki to znacznie starsza od UE ponadnarodowa organizacja i trudno mówić o wynoszeniu problemów na zewnątrz, raczej o zatroskaniu kościoła-matki wszystkich narodowych kościołów złym prowadzeniem się dziecka.










Aby do końca rozjaśnić spór, warto wiedzieć co nieco o autorach listów - bo to wojna nazwisk i światopoglądów, a także autorytetów skrajnie różnych środowisk.

Henryk Woźniakowski, pierwszy rzecznik prasowy rządu Tadeusza Mazowieckiego, jest obecnie prezesem zarządu Społecznego Instytutu Wydawniczego "Znak", który założył za najtwardszej komuny jego ojciec Jacek Woźniakowski - profesor, tłumacz, historyk, redaktor środowiska "Tygodnika Powszechnego", żołnierz AK. To wybitna rodzina patriotów z dziada pradziada, powstańców, inteligentów, humanistów, wywodząca się od Pawlikowskich, Kossaków, spowinowacona z Tarnowskimi, Czapskimi - słowem, to najmocniej zakorzeniona w polskim ruchu patriotycznym krakowska inteligencja katolicka, która w poprzednim stuleciu dla kościoła polskiego zrobiła więcej niż cały obecny Episkopat. Siostrą Henryka Woźniakowskiego jest Róża Thun, eurodeputowana PO, wychowana w duchu jak najbardziej chrześcijańskim, zaprzyjaźniona z wieloma autorytetami kościoła, znanymi z czasów, kiedy KK był przez władzę prześladowany, czyli jeszcze zanim zaczął władzę wspierać, np. w inwigilacji obywateli. Zarówno Woźniakowski, jak i Róża Thun działają w stowarzyszeniu "Chrześcijanie dla Europy" Initiative Christen für Europa (IXE), skupiającym organizacje i działaczy chrześcijańskich z Austrii, Belgii, Chorwacji, Francji, Hiszpanii, Holandii, Luksemburga, Niemiec, Polski, Rumunii, Słowacji, Czech, Ukrainy i Włoch. Stąd takie nerwowe poruszenie w szeregach purpuratów, których pole działania ogranicza się do listów czytanych z polskich ambon, a życiorysy w żaden sposób nie budują powagi i szacunku.

To właśnie przedstawiciele narodowego nurtu wśród biskupów: Hoser, Jędraszewski, Miziński, kształtują dziś stanowisko polskiego Episkopatu. Na bok idą nakazy ewangelicznej miłości bliźniego, kiedy instytucja wkracza na drogę polityki i bezpardonowej wojny światopoglądowej. Nikomu w Episkopacie nie przeszkadza już wieloletnia, udowodniona, dobrowolna współpraca z SB biskupa włocławskiego, o której kiedyś pisał Cezary Gmyz, skoro dziś biskup idzie ramię w ramię z polskimi przewodnikami kościoła, rozsyłając po Europie listy chwalące działania rządu i potępiające  urzędników unijnych w koślawym języku niemieckim z Google translatora. Nikt nie przejmuje się zdaniem uciszanych księży Lemańskiego i Bonieckiego, którym nie podobał się ten betonowy nacjonalizm.

Źle to się skończy dla polskiego kościoła, jak skończyła się podobna wojna z liberalizmem i "lewactwem" dla kościoła niemieckiego, który wsparł w wyborach 1932 nurt nacjonalistyczny. Przykro mi to pisać, ale tacy jak biskup Miziński prowadzą kościół na skraj przepaści.

piątek, 5 lutego 2016

Życie pełne wojen i romansów

Amerykanki siadały mu na kolanach, prosząc, by narysował ich portrety, polskie arystokratki i ich córki słuchały jak grał na klawikordzie, a ich mężowie i ojcowie zazdrościli mu talentu i odwagi, ale niestety pogardzali jego jakobińskimi poglądami.



Kontrowersje wokół Kościuszki to materiał na cały serial telewizyjny. Już samo tło obyczajowe jest ciekawe, czasy dorastania w libertyńskiej Warszawie, rozluźnienia swobody obyczajowej, gdzie kadeci byli i aktorami tego teatru i maskotkami środowiska. Swoją drogą, teatr spełniał nieco inne funkcje niż obecnie – o rozrywkowo-seksualnym charakterze wieczorów teatralnych przynajmniej jeden odcinek tego serialu.
Kościuszkowskie podboje miłosne i klęski matrymonialne to przynajmniej trzy odcinki, bo dotyczą i pobytu we Francji, i Stanów, i kraju po powrocie. Czy mogło być inaczej? Wykształcony w dworskich podbojach, recytujący, piszący wiersze, muzykalny, utalentowany portrecista, ale przede wszystkim przystojny podbrygadier, a później generał nie mógł przecież w towarzystwie oprzeć się zainteresowaniu panien i mężatek. Podobno w jednym liście potrafił zgrabnie uwodzić i matkę i córkę, nie budząc podejrzeń męża i ojca. Radził też sobie z konwersacjami w trzech językach.
Niestety, kto ma szczęście na polu bitwy, nie ma zwykle w miłości. Chociaż szybko dosłużył się etosu dzielnego wojaka, a nawet bohatera, zyskał też opinię libertyna o bogatych doświadczeniach z kobietami, na dodatek głoszącego szkodliwe poglądy społeczne. Coś w rodzaju ówczesnego cyklisty, wegetarianina i liberała popierającego imigrantów i LGBT. Dlatego jego konkury kończyły się czarnymi polewkami, mimo gorącego przyjęcia przez adorowane panny.
Kiepsko skończył się romans z zakochaną bez pamięci Ludwiką Sosnowską, później Lubomirską. Plotka z tamtych czasów głosiła, że, decydował tatuś, a związek - i nazwisko Lubomirska - musiała panna przyjąć w wyniku wygranej ojca w karty z przyszłym teściem. Jak tu konkurować o pannę z karcianym długiem arystokraty. I porwanie panny się nie udało, a Kościuszko oberwał kijami od ludzi Sosnowskiego, który ponadto był fanem partii prawdziwych Polaków i "jakobinów" traktował z buta. 


Nie układało się i po powrocie z Ameryki. Sam Stanisław Staszic, opiekun zakochanej do śmierci w Kościuszce panny Anny Zamoyszczanki, odradzał przyjęcie do familii Zamoyskich generała-libertyna. Anna została jednak Sapieżyną, nie Kościuszkową, choć podobno zaręczyny z Sapiehą miały już zostać zerwane.
Fatum jakieś prześladowało Tadeusza, ale trzeba przyznać, że przywykł do porażek i przyjmował je pięknie i pięknie te nieudane związki kultywował, już jako przyjaźnie. Obie arystokratki korespondowały z nim ciepło do końca życia.
Może warto ostatni odcinek tego serialu oprzeć na nieudokumentowanej dostatecznie i dość fantastycznej relacji Johna Quincy Adamsa, jakoby Ludwika Lubomirska ostatnie chwile życia Naczelnika w Szwajcarii spędziła przy jego łożu, a nawet wyszła za niego w tamtych dniach za mąż. Była podobno w Solurze w 1817. 
Z listów Ludwiki do Kościuszki i z pamiętników Niemcewicza układa się melodramatyczny finał serialu, korzystającego z wyjątkowo bogatego tła historycznego, wojen i pokoju w trzech krajach - Polsce-Francji-USA. Byłby to fantastyczny polski epos a’la "Północ-Południe". Marzenie - bo niestety o Kościuszce filmów mamy niewiele, wliczając odnaleziony nie tak dawno pierwszy – „Kościuszko pod Racławicami” z 1913 roku i międzywojenny obraz Lejtesa pod tym samym tytułem. Potem nic, a przecież nie mamy innych bohaterów tej miary.


 


środa, 3 lutego 2016

Inkwizytorzy mediów

Od wczoraj Radiową Jedynką kieruje Rafał Porzeziński. Niewiele mi mówi to nazwisko, więc zaciekawiony wyguglałem kilka informacji.
"Jego artykuły ukazywały się między innymi na łamach "Frondy", "Magazynu Familia", "W drodze" oraz w "Różańcu". Jego audycje i programy telewizyjne zdobywały główne nagrody na Międzynarodowym Katolickim Festiwalu Filmów i Multimediów w Niepokalanowie i na I Ogólnopolskim Katolickim Przeglądzie Programów Telewizyjnych w Łodzi. (…)
Prowadzi również warsztaty rozwoju duchowego "Wreszcie żyć" według programu "12 kroków dla chrześcijan". Napisał i zredagował zbiór rozważań różańcowych popularnych postaci życia publicznego pt. "Tajemnica Tajemnic".

itp.
Oczywiście ostatnio - jak niemal całe pospolite ruszenie "dobrej zmiany" mediów - pracował w znanej na świecie wylęgarni talentów dziennikarskich "TV Republika", której udział w rynku oglądalności w roku 2015 wynosił  około 0,04%.
Być może nagrody w Niepokalanowie to żadna rekomendacja. Być może nie znam ukrytych talentów nowego szefa Jedynki. Bardzo mi tu jednak pasuje cytat z ks. Józefa Tischnera, sprzed 20 lat. Tym bardziej głęboki i ponadczasowy, że pisał on o wszelakich polskich "dobrych zmianach", chociaż tamte przy obecnej  były jak ciche msze w bocznym ołtarzu:

"Nazywam "moralizmem" przekonanie, że "gdyby wszyscy byli moralni, byłoby lepiej ". A ponieważ "nie jest dobrze", widocznie "wszyscy są niemoralni". Moralność określa przede wszystkim krąg bezpośrednich stosunków międzyludzkich. Oto ja i mój bliźni. Nie okłamuję go. Nie zabijam go. Nie zdradzam bliźniego. Moralizm wierzy, że całe zło społeczne daje się wyprowadzić z obszaru bezpośrednich stosunków międzyludzkich. Jeśli chcemy naprawić gospodarkę i państwo, musimy naprawić stosunki bezpośrednie. Moralizm nie uznaje jakościowej różnicy między stosunkami bezpośrednimi a pośrednimi. Takie formy jak państwo czy nawet Kościół nie są dla moralizmu jednostkami autonomicznymi. Stąd ma on prostą receptę naprawy świata: trzeba "umoralnić" świat. Ma to praktyczne konsekwencje. Konsekwencją jest dochodzenie do władzy ludzi, którym wprawdzie nic nie można zarzucić z punktu widzenia osobistej moralności, którzy jednak są często zupełnymi ignorantami w sprawach gospodarki, państwa, związków zawodowych, czy środków masowego przekazu."

 Moralny ignorant - oto symbol #dobrejzmiany. Cóż jednak, kiedy tę drużynę misjonarzy i inkwizytorów "ciemny lud" zacznie osądzać po efektach ich pracy - "po owocach ich poznacie"?

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Przed upadkiem kroczy dług i propaganda

Najbardziej poszkodowana przez obecną dobrą zmianę będzie - paradoks! - grupa elektoratu najmocniej w zmianę zaangażowana emocjonalnie i aktywnie popierająca PiS. Dlaczego? 

Obiecanego cudu nie będzie, już widać, że na realizację wyborczych obietnic PiS nie ma pomysłu. Partia odsuwa w czasie wszystkie prospołeczne reformy, negocjując wysokie kredyty, głównie z Niemiec. Oczywiście 12 mld. złotych pożyczki na poczet państwowych obligacji nie zaspokoi wszystkich potrzeb, obliczonych już w kampanii przez ekonomistów na kilkaset miliardów. Będą kolejne pożyczki i podatki, które odczują przyszłe pokolenia. Na spłatę pożyczonych pod obligacje pieniędzy Polska ma 20 lat. Piszę Polska, bo przecież nie prezes Kaczyński, nie prezydent Andrzej Duda, nie rząd PiS, ale ja, ty, nasze dzieci będą spłacać zobowiązania zaciągnięte w styczniu przez rząd. W piątek w BBC mówił o tym przedstawiciel grup finansowych Niemiec Gubther Mathe w programie Eurofinancial News. Cóż oznacza przeznaczenie tych miliardów na konsumpcję, np. na program pięć stówek na dziecko, który ma kupić miłość gawiedzi do panujących władz? Otóż dług publiczny wzrośnie o 21%, a PKB w podstawie obniży się do 2,6%. I to od kogo te kredyty? Od Niemców, którym min. Ziobro wypomina winy dziadów, ale do wnuków idzie po pożyczkę.

Dlaczego napisałem, że grupa najmocniej popierająca PiS ucierpi najbardziej na tej zmianie? Bo to oni będą dźwigać największe obciążenia finansowe. To oni zostaną odcięci od kredytów konsumpcyjnych. To oni i ich dzieci staną w kolejkach do „pośredniaków”, kiedy okaże się, że firm nie stać na inwestowanie w rozwój, a koszt utrzymania stanowiska pracy wzrasta, na skutek pisowskich obciążeń podatkowych. To oczywiste, że nastąpi podwojenie obowiązków, nacisk na zwiększenie wydajności pracownika na jednym etacie, kosztem jego kolegi na drugim etacie, który zostanie zlikwidowany. Tak zareagował rynek węgierski, o czym propaganda PiS milczy, tak zareagowały na politykę konsumpcji bez pokrycia rynki pracy Grecji i Hiszpanii.


Ci najbardziej ufający dobrej zmianie, głoszący misję PiS w mediach, aktywnie opluskwiający wszystkich krytyków rządu Szydło, staną się pierwszymi ofiarami rewolucji. Propagandowy ton i manipulacje w publicznej TVP uderzyły wiele osób, tak nagle i z tak wielką siłą, że coraz częściej słyszę, nawet od ludzi krytykujących media ostatnich lat, że nie oglądają już TVP Info. To widzowie pamiętający "Dziennik Telewizyjny", Tumanowicza, Barańskiego, Urbana i Falską, ale też młodzież, która swój krytyczny stosunek do władzy dopiero buduje. To inna młodzież niż w latach 80. Oni mają inną optykę, często patrzą poza Polskę, słuchają obcojęzycznych kanałów TV, z trudem samodzielnie szukają argumentów, które pokolenia solidarnościowe już znają. Ale często też gubią się w fałszywych komunikatach i celowym szumie informacyjnym. Ci właśnie nie wybaczą kłamstw, kiedy ponad sterowaną z Żoliborza narrację i naiwne przekazy dnia wypłynie prosta logika i liczby. A w matematyce PiS wypada słabiej niż w działaniach czarnego i białego PR.





Porównywanie KOD, do maszerujących weteranów SS i SA - jak ostatnio pisał Ziemkiewicz - wróci rykoszetem w stronę reżimowych najemników, bo rynku nie oszuka się "dziadkami z Wehrmachtu", zaklęciami i obietnicami na kredyt, spłacany przez młodzież. Ci młodzi szybko zestawią prawie 60% bezrobocie absolwentów w Hiszpanii z rosnącym zadłużeniem Polski. Policzą koszty populistycznych decyzji i wystawią opinię pani premier, która nawet jako wójt małej miejscowości pozostawiła swoim wyborcom długi. A apostołowie tej rewolucji: RAZ, Kurski, Ziemiec, Rachoń i inni aktywnie sortujący Polaków na gorszy i lepszy sort, zostaną przez własny obóz wypluci, kiedy wiatr ekonomii każe politykom rzucić się do steru i wykonać nagły zwrot. Oni pierwsi wypadną za burtę, bo będą się źle kojarzyć "suwerenowi", który rozdaje mandaty do sprawowania władzy.

Przed upadkiem kroczy dług i nachalna propaganda. Zachęcam do obejrzenia Dziennika z lat 80, wszystkich tych, którzy nie pamiętają tamtego stylu, ale również zachęcam te młode wilczki, zwoływane do pracy w TVP Info przez Rachonia. Uczcie się, bo wasz styl propagandowy raczej zmierza w stronę mediów Saddama Husseina i Urbanowi do pięt nie dorastacie, chociaż narracja o finansowaniu opozycji bardzo zbliżona.