wtorek, 16 lutego 2016

Szukanie Żyda

Miałem sen, że jednak prezydent Duda postanowił posłuchać doradców oraz głosu mas rewolucyjnych i odebrał Grossowi Krzyż Kawalerski Orderu Zasługi RP. W tym samym dniu precedens odnotowały wszystkie media na świecie, mniej lub bardziej dobitnie klasyfikując ekipę rządzącą Polską nie tylko jako dławiących opozycję autokratów, ale także jako antysemitów. 



TVP oczywiście przytoczyłaby znalezione z trudem cytaty z niszowych, faszyzujących tytułów, chwalących odwagę takiej decyzji, ale byłaby to próba rozgonienia smrodu za pomocą odpustowego wiatraczka. Śniegowa kula zaczęłaby się toczyć i rosnąć. Timothy Snyder oddałby wtedy swój Krzyż Oficerski Orderu Zasługi RP, co już dziś zadeklarował. Być może w geście solidarności swój krzyż zwróciłaby np Anne Applebaum, co media Karnowskich gładko skomentowałyby złośliwie. Równie złośliwie rozprawiłyby się, gdyby oddał swój krzyż George Soros. Gdyby do gestu dołączył np Ryszard Horowitz, cała machina medialna Kurskiego miałaby problem z wytłumaczeniem "ciemnemu ludowi", o co chodzi. A gdyby do grona dołączył Szewach Weiss, były przewodniczący Rady Pamięci Yad Vashem? A co, jeśli zrobiłby to i były dyrektor Yad Vashem Awner Szalew? Nazwiska można wymieniać długo i choćby w Polsce media narodowe sprawę bagatelizowały, na Zachodzie wrzałoby długo.
Wizerunek Polski ległby w gruzach już po trzech miesiącach rządów PiS.





Uważam, że Andrzej Duda i jego fatalni doradcy nie posuną się tak daleko. Wysyłają tylko komunikat do narodowego, antysemickiego elektoratu. To takie puszczenie oczka do polskich "patriotów", jak prymitywny atak Jedwabnem w debacie telewizyjnej z Bronisławem Komorowskim. Może się jednak okazać, że narodowy gest już teraz zostanie odebrany na świecie jako nazistowski i pogrzebie jakiekolwiek szanse na poważne traktowanie PiS przez wszystkie opcje w Stanach. A tak im na tym zależy.
Na moje wyczucie starego depeszowca, i sprawa Grossa, i wejście policji do redakcji antyklerykalnej gazety, przeszukania pomieszczeń redakcyjnych pod zarzutami kryminalnymi nie dotyczącymi firmy lecz naczelnego, będą dziś newsami z Polski.


Zło już się stało, ale ten zły sen może za sprawą PiS zmienić się w koszmar.



O polskich endekach pisze dziś również Sławomir Sierakowski.
http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/opinie/20160214/sierakowski-swiat-doceni-odebranie-grossowi-orderu


poniedziałek, 8 lutego 2016

Czy biskupi chcą cenzurować listy polskich katolików?


Biskupi polscy próbują cenzurować europejską stronę internetową Komisji Konferencji Biskupów Unii Europejskiej, ponieważ nie zgadzają się ze stanowiskiem zaprezentowanym w otwartym liście Henryka Woźniakowskiego, prezesa "Znaku", krytycznie oceniającego działania rządu PiS oraz udział polskiego kościoła w polityce ostatnich miesięcy.



Biskupi, w swoim stanowisku podpisanym przez sekretarza generalnego Konferencji Episkopatu Polski, bpa Artura Mizińskiego, zażądali wycofania listu, oceniając publikację jako "ingerencję w wewnętrzne sprawy Polski". Czy nie jest to inaczej sformułowana, ale obowiązująca od kilku tygodni retoryka zarzucająca "donosicielom gorszego sortu" wynoszenie polskich spraw na forum Unii Europejskiej? Dziwne, bo przecież Powszechny Apostolski Kościół Katolicki to znacznie starsza od UE ponadnarodowa organizacja i trudno mówić o wynoszeniu problemów na zewnątrz, raczej o zatroskaniu kościoła-matki wszystkich narodowych kościołów złym prowadzeniem się dziecka.










Aby do końca rozjaśnić spór, warto wiedzieć co nieco o autorach listów - bo to wojna nazwisk i światopoglądów, a także autorytetów skrajnie różnych środowisk.

Henryk Woźniakowski, pierwszy rzecznik prasowy rządu Tadeusza Mazowieckiego, jest obecnie prezesem zarządu Społecznego Instytutu Wydawniczego "Znak", który założył za najtwardszej komuny jego ojciec Jacek Woźniakowski - profesor, tłumacz, historyk, redaktor środowiska "Tygodnika Powszechnego", żołnierz AK. To wybitna rodzina patriotów z dziada pradziada, powstańców, inteligentów, humanistów, wywodząca się od Pawlikowskich, Kossaków, spowinowacona z Tarnowskimi, Czapskimi - słowem, to najmocniej zakorzeniona w polskim ruchu patriotycznym krakowska inteligencja katolicka, która w poprzednim stuleciu dla kościoła polskiego zrobiła więcej niż cały obecny Episkopat. Siostrą Henryka Woźniakowskiego jest Róża Thun, eurodeputowana PO, wychowana w duchu jak najbardziej chrześcijańskim, zaprzyjaźniona z wieloma autorytetami kościoła, znanymi z czasów, kiedy KK był przez władzę prześladowany, czyli jeszcze zanim zaczął władzę wspierać, np. w inwigilacji obywateli. Zarówno Woźniakowski, jak i Róża Thun działają w stowarzyszeniu "Chrześcijanie dla Europy" Initiative Christen für Europa (IXE), skupiającym organizacje i działaczy chrześcijańskich z Austrii, Belgii, Chorwacji, Francji, Hiszpanii, Holandii, Luksemburga, Niemiec, Polski, Rumunii, Słowacji, Czech, Ukrainy i Włoch. Stąd takie nerwowe poruszenie w szeregach purpuratów, których pole działania ogranicza się do listów czytanych z polskich ambon, a życiorysy w żaden sposób nie budują powagi i szacunku.

To właśnie przedstawiciele narodowego nurtu wśród biskupów: Hoser, Jędraszewski, Miziński, kształtują dziś stanowisko polskiego Episkopatu. Na bok idą nakazy ewangelicznej miłości bliźniego, kiedy instytucja wkracza na drogę polityki i bezpardonowej wojny światopoglądowej. Nikomu w Episkopacie nie przeszkadza już wieloletnia, udowodniona, dobrowolna współpraca z SB biskupa włocławskiego, o której kiedyś pisał Cezary Gmyz, skoro dziś biskup idzie ramię w ramię z polskimi przewodnikami kościoła, rozsyłając po Europie listy chwalące działania rządu i potępiające  urzędników unijnych w koślawym języku niemieckim z Google translatora. Nikt nie przejmuje się zdaniem uciszanych księży Lemańskiego i Bonieckiego, którym nie podobał się ten betonowy nacjonalizm.

Źle to się skończy dla polskiego kościoła, jak skończyła się podobna wojna z liberalizmem i "lewactwem" dla kościoła niemieckiego, który wsparł w wyborach 1932 nurt nacjonalistyczny. Przykro mi to pisać, ale tacy jak biskup Miziński prowadzą kościół na skraj przepaści.

piątek, 5 lutego 2016

Życie pełne wojen i romansów

Amerykanki siadały mu na kolanach, prosząc, by narysował ich portrety, polskie arystokratki i ich córki słuchały jak grał na klawikordzie, a ich mężowie i ojcowie zazdrościli mu talentu i odwagi, ale niestety pogardzali jego jakobińskimi poglądami.



Kontrowersje wokół Kościuszki to materiał na cały serial telewizyjny. Już samo tło obyczajowe jest ciekawe, czasy dorastania w libertyńskiej Warszawie, rozluźnienia swobody obyczajowej, gdzie kadeci byli i aktorami tego teatru i maskotkami środowiska. Swoją drogą, teatr spełniał nieco inne funkcje niż obecnie – o rozrywkowo-seksualnym charakterze wieczorów teatralnych przynajmniej jeden odcinek tego serialu.
Kościuszkowskie podboje miłosne i klęski matrymonialne to przynajmniej trzy odcinki, bo dotyczą i pobytu we Francji, i Stanów, i kraju po powrocie. Czy mogło być inaczej? Wykształcony w dworskich podbojach, recytujący, piszący wiersze, muzykalny, utalentowany portrecista, ale przede wszystkim przystojny podbrygadier, a później generał nie mógł przecież w towarzystwie oprzeć się zainteresowaniu panien i mężatek. Podobno w jednym liście potrafił zgrabnie uwodzić i matkę i córkę, nie budząc podejrzeń męża i ojca. Radził też sobie z konwersacjami w trzech językach.
Niestety, kto ma szczęście na polu bitwy, nie ma zwykle w miłości. Chociaż szybko dosłużył się etosu dzielnego wojaka, a nawet bohatera, zyskał też opinię libertyna o bogatych doświadczeniach z kobietami, na dodatek głoszącego szkodliwe poglądy społeczne. Coś w rodzaju ówczesnego cyklisty, wegetarianina i liberała popierającego imigrantów i LGBT. Dlatego jego konkury kończyły się czarnymi polewkami, mimo gorącego przyjęcia przez adorowane panny.
Kiepsko skończył się romans z zakochaną bez pamięci Ludwiką Sosnowską, później Lubomirską. Plotka z tamtych czasów głosiła, że, decydował tatuś, a związek - i nazwisko Lubomirska - musiała panna przyjąć w wyniku wygranej ojca w karty z przyszłym teściem. Jak tu konkurować o pannę z karcianym długiem arystokraty. I porwanie panny się nie udało, a Kościuszko oberwał kijami od ludzi Sosnowskiego, który ponadto był fanem partii prawdziwych Polaków i "jakobinów" traktował z buta. 


Nie układało się i po powrocie z Ameryki. Sam Stanisław Staszic, opiekun zakochanej do śmierci w Kościuszce panny Anny Zamoyszczanki, odradzał przyjęcie do familii Zamoyskich generała-libertyna. Anna została jednak Sapieżyną, nie Kościuszkową, choć podobno zaręczyny z Sapiehą miały już zostać zerwane.
Fatum jakieś prześladowało Tadeusza, ale trzeba przyznać, że przywykł do porażek i przyjmował je pięknie i pięknie te nieudane związki kultywował, już jako przyjaźnie. Obie arystokratki korespondowały z nim ciepło do końca życia.
Może warto ostatni odcinek tego serialu oprzeć na nieudokumentowanej dostatecznie i dość fantastycznej relacji Johna Quincy Adamsa, jakoby Ludwika Lubomirska ostatnie chwile życia Naczelnika w Szwajcarii spędziła przy jego łożu, a nawet wyszła za niego w tamtych dniach za mąż. Była podobno w Solurze w 1817. 
Z listów Ludwiki do Kościuszki i z pamiętników Niemcewicza układa się melodramatyczny finał serialu, korzystającego z wyjątkowo bogatego tła historycznego, wojen i pokoju w trzech krajach - Polsce-Francji-USA. Byłby to fantastyczny polski epos a’la "Północ-Południe". Marzenie - bo niestety o Kościuszce filmów mamy niewiele, wliczając odnaleziony nie tak dawno pierwszy – „Kościuszko pod Racławicami” z 1913 roku i międzywojenny obraz Lejtesa pod tym samym tytułem. Potem nic, a przecież nie mamy innych bohaterów tej miary.


 


środa, 3 lutego 2016

Inkwizytorzy mediów

Od wczoraj Radiową Jedynką kieruje Rafał Porzeziński. Niewiele mi mówi to nazwisko, więc zaciekawiony wyguglałem kilka informacji.
"Jego artykuły ukazywały się między innymi na łamach "Frondy", "Magazynu Familia", "W drodze" oraz w "Różańcu". Jego audycje i programy telewizyjne zdobywały główne nagrody na Międzynarodowym Katolickim Festiwalu Filmów i Multimediów w Niepokalanowie i na I Ogólnopolskim Katolickim Przeglądzie Programów Telewizyjnych w Łodzi. (…)
Prowadzi również warsztaty rozwoju duchowego "Wreszcie żyć" według programu "12 kroków dla chrześcijan". Napisał i zredagował zbiór rozważań różańcowych popularnych postaci życia publicznego pt. "Tajemnica Tajemnic".

itp.
Oczywiście ostatnio - jak niemal całe pospolite ruszenie "dobrej zmiany" mediów - pracował w znanej na świecie wylęgarni talentów dziennikarskich "TV Republika", której udział w rynku oglądalności w roku 2015 wynosił  około 0,04%.
Być może nagrody w Niepokalanowie to żadna rekomendacja. Być może nie znam ukrytych talentów nowego szefa Jedynki. Bardzo mi tu jednak pasuje cytat z ks. Józefa Tischnera, sprzed 20 lat. Tym bardziej głęboki i ponadczasowy, że pisał on o wszelakich polskich "dobrych zmianach", chociaż tamte przy obecnej  były jak ciche msze w bocznym ołtarzu:

"Nazywam "moralizmem" przekonanie, że "gdyby wszyscy byli moralni, byłoby lepiej ". A ponieważ "nie jest dobrze", widocznie "wszyscy są niemoralni". Moralność określa przede wszystkim krąg bezpośrednich stosunków międzyludzkich. Oto ja i mój bliźni. Nie okłamuję go. Nie zabijam go. Nie zdradzam bliźniego. Moralizm wierzy, że całe zło społeczne daje się wyprowadzić z obszaru bezpośrednich stosunków międzyludzkich. Jeśli chcemy naprawić gospodarkę i państwo, musimy naprawić stosunki bezpośrednie. Moralizm nie uznaje jakościowej różnicy między stosunkami bezpośrednimi a pośrednimi. Takie formy jak państwo czy nawet Kościół nie są dla moralizmu jednostkami autonomicznymi. Stąd ma on prostą receptę naprawy świata: trzeba "umoralnić" świat. Ma to praktyczne konsekwencje. Konsekwencją jest dochodzenie do władzy ludzi, którym wprawdzie nic nie można zarzucić z punktu widzenia osobistej moralności, którzy jednak są często zupełnymi ignorantami w sprawach gospodarki, państwa, związków zawodowych, czy środków masowego przekazu."

 Moralny ignorant - oto symbol #dobrejzmiany. Cóż jednak, kiedy tę drużynę misjonarzy i inkwizytorów "ciemny lud" zacznie osądzać po efektach ich pracy - "po owocach ich poznacie"?