niedziela, 10 grudnia 2017

Kto to jest prawdziwy Polak, a kto zdrajca - lekcje historii prawdziwej

Kolejna lekcja historii prawdziwej, mój Synku.
Kto to jest prawdziwy Polak, patriota, a kto zdrajca?

Czy zdrajcami byli ubrani w zachodnie stroje zwolennicy Konstytucji 3 maja, czy arcypolskie szlachciury w kontuszach, z podgolonymi łbami i najważniejsi biskupi polscy, którzy obalili nowe prawa zawiązując Konfederację targowicką? Nie wierz w bzdury, wykrzykiwane w TVP. To PiS spełnia dziś dokładnie taką rolę, jaką spełniła w XVIII w. Targowica. Przeklinała prozachodnich jakobinów z Kościuszką i Kołłątajem (czyli lewactwo), uśmiechała się do Rosji, a z poparciem biskupów kwestionowała wprowadzony przez Konstytucję 3 maja trójpodział władzy, bo godził w ich stołki, synekury i pozycję kościoła.
Kreml też wtedy uznał, że to szansa. Carscy szpiedzy obserwowali sytuację, płacąc ciężkimi rublami agentom na Zachodzie i w Polsce, aby nic nie przeszkodziło w tej katastrofie, którą zgotowaliśmy sobie sami. Kiedy, kupujący wcześniej w Polsce zdrajców i blokujący reformy, rosyjski feldmarszałek Repnin wszedł tu oficjalnie po swoje z armią carycy Katarzyny, miał już polityczne przedpole przygotowane przez rozmodlonych "patriotów", kpiących z zachodniej mody i rewolucyjnych idei przenikających z Zachodu.
Nic nie pomogły reformy Konstytucji, ani Uniwersał Połaniecki i wezwanie chłopów do obrony kraju, nie pomógł geniusz militarny Kościuszki, ani wyroki śmierci dla biskupów i hetmanów z samego szczytu polityki tamtych lat. Przegraliśmy wtedy wszystko, bo pozwoliliśmy się wykiwać, wierząc w bożą opatrzność, dawno przebrzmiałą polską wielkość, nie doceniając polityki Kremla.
Dziś daliśmy sobie narzucić narrację historycznych nieuków z PiS, a trzeba na każdym kroku przypominać tę analogię, np. piętnując łyse bojówki ONR, które urządzają sceny wieszania portretów, podobne do wieszania zdrajców podczas insurekcji kościuszkowskiej. Tyle, że wtedy wnerwiony suweren powiesił portrety: ministra wojny, hetmana Branickiego, wojewody, poety Szczęsnego Potockiego, oratora-dramatopisarza, hetmana Rzewuskiego. Tylko portrety, bo ci przedstawiciele politycznej elity zwiali. Zawiśli za to fizycznie na szubienicach inni politycy, przeciwnicy trójpodziału władz, zdolni do zdrady, którzy walczyli z prozachodnimi jakobinami - biskupi: Kossakowski, Massalski oraz hetmani: Zabiełło i Ożarowski.
Czyje portrety powinny dziś dyndać w Katowicach, gdyby narodowcy uczyli się polskiej historii? Komu przeszkadza dziś wolne sądownictwo? Kto patrzy z niechęcią na zachód Europy, a jeździł z wizytami na wschód? To kilka pytań, których nie znajdziesz w książce, ale pogadamy o tym jeszcze w samochodzie.

https://businessinsider.com.pl/finanse/makroekonomia/media-polska-rozczarowala-sie-zachodemto-szansa-dla-rosji/xcgt2pf


#LekcjeHistoriiPrawdziwej Trzeba w domu korygować podstawę programową szkół podstawowych, stworzoną na zamówienie idiotów.

środa, 6 grudnia 2017

„Mógłbyś, gdyby nie sądy…”

Był taki władca, którego Polacy przechowali w złej pamięci jako despotę, choć przecież nie były to w Europie czasy łaskawego prawa i sprawiedliwości. Król pruski Fryderyk II też uznawał ingerencję w kiełkujący wtedy trójpodział władzy za „narzędzie polityczne”, ale zdarzyło się, że odbił się od sądów, które solidarnie stanęły w obronie swojej niezależności.


Zachowały się dwie historie z morałem, przytaczane jako przykłady pruskiej praworządności.
Pierwsza z nich jest raczej legendą, choć w każdej legendzie jest odrobina prawdy. 
Kiedy Fryderyk II, nazwany później Wielkim, zbudował swoją siedzibę w Sanssouci pod Poczdamem, harmonię pejzażu psuł mu jeden z wiatraków, których wokół było wiele, jako że zaopatrywały w mąkę liczne garnizony wojska. Fryderyk postanowił wykupić teren od młynarza, ten jednak odrzucał wszystkie oferty. „Mógłbym przejąć na mocy nadanej mi jako władcy twoją ziemię bez odszkodowania” – miał powiedzieć do właściciela wiatraka król. „Mógłbyś, Wasza Wysokość, gdyby nie było sądów w Berlinie.” – odpowiedział młynarz. Król podobno darował i te słowa, i dalszą walkę z wiatrakami. Tyle legendy.
Druga z historii, również z czasów Fryderyka II, jest faktem, udokumentowanym i brzemiennym w skutki, a dotyczy królewskiej interwencji w sprawie skargi młynarza Arnolda, który uznał się za pokrzywdzonego przez sąd. Sprawa dotyczyła płatności dzierżawy hrabiemu, właścicielowi majątku, któremu młynarz zalegał z opłatami, motywując opóźnienia tym, że hrabia-krwiopijca zakładając staw rybny powyżej młyna, pozbawił go wody. Sąd nie uznał racji Arnolda, podobnie jak biegli wyznaczeni przez króla, który włączył się do sprawy, głosząc, że prawo musi być równe dla bogatych i biednych. Skoro ma być równe, skierowano sprawę przed Sąd Apelacyjny w Kostrzynie, ale i on po rozpoznaniu uznał, że skarga Arnolda nie ma podstaw. Wkurzony Fryderyk osobiście przekazał sprawę Sądowi Kameralnemu w Berlinie, ale i tamci sędziowie odrzucili wniosek o rewizję.

Wojna z sędziami zawsze jest przegrana

Monarcha podobno wymyślał okrutnie, nazywając sędziów łobuzami, krętaczami, biorącymi łapówki od bogatego hrabiego, właściciela stawu i od kolesiów z sądów niższych instancji, zniósł więc wyrok Sądu Kameralnego i określił zarówno winnych jak i kary: przywrócił Arnoldowi prawo korzystania z młyna, kazał zasypać staw, a urzędnicy i sędziowie odpowiedzialni za poprzednie wyroki zostali uwięzieni lub pozbawieni funkcji. Fryderykowi zależało jednak na usankcjonowaniu jego monarszego wyroku, czyli jego surowe kary powinna zatwierdzić trzecia władza. Zażądał więc ukarania także berlińskiego Sądu Kameralnego, a w piśmie do sędziów napisał: „Wzywam was, żebyście natychmiast tych trzech ludzi z Sądu Kameralnego osądzili ostro i zgodnie z ustawą skazali na pozbawienie urzędu oraz areszt w twierdzy. Powiadam wam przy tym, że jeśli się to nie stanie z całą surowością, to wy i całe kolegium kryminalne będziecie mieli ze mną do czynienia”, czyli proponował coś w rodzaju kar dyscyplinarnych dla sędziów, jakie forsuje obecnie król Zbigniew. Sprawa ciągnęła się dziewięć lat. Senat Sądu Kameralnego i urzędnicy całych Prus, wbrew królewskim pismom, groźbom i rozkazom, stawili solidarny opór. Zaszkodziło to wszystkim.
Orzecznictwo sądowe stało się marionetką w rękach monarchy, z czego drwiła Europa. Sędziowie poczuli się obrażeni, radcy Sądu Kameralnego nie chcieli przeprowadzić procesu dyscyplinarnego i karać kolegów za coś, co sami po zbadaniu sprawy uznali za słuszne. Minister sprawiedliwości oświadczył królowi, że nie widzi możliwości wydania wyroku przeciwko urzędnikom aresztowanym w związku ze sprawą. Finał był taki, że król sam ogłosił winę i wyrok oraz kwoty odszkodowań dla młynarza Arnolda, który zresztą od dawna już nie żył.

Walczymy o oczywiste prawa


Po awanturach sądowych z Fryderykiem II, w Ogólnym Prawie Krajowym, tzw. Landrechcie, w roku 1794 znalazł się zapis o pozostawieniu sądom swobody rozstrzygania sporów. Niezależność sądów od władzy ustawodawczej i wykonawczej zapisano też trzy lata wcześniej w polskiej Konstytucji 3 Maja. Sądy powinny być niezależnym elementem państwa, odważnym w swoich decyzjach, wolnym od wszelkich gróźb i nacisków politycznych. Bez nich upada podmiotowość obywateli, czyli tego „suwerena”, którego odmieniają przez wszystkie przypadki politycy PiS. O sędziach, których na najwyższe stanowiska powołuje głosujący aparat partyjny trudno powiedzieć, że są odważni lub niezależni. To bardzo źle wróży Polakom, którzy pozostaną bez obrony – zarówno ze strony Konstytucji RP, stojącej w hierarchii aktów prawnych najwyżej, jak i obrony instytucjonalnej, w sądach powszechnych. O to prawo należy walczyć, wspierając niezawisłych sędziów i wszystkich prawników niezgadzających się ze zmianami, które mają sądy upartyjnić.

Świat odwróconych wartości


Pamiętacie sprawę oskarżenia, osądzenia i skazania Polaka przez partyjnego barona i upartyjnione media nie tak dawno. Kierowcą samochodu, w który wpada rozpędzona limuzyna BOR mógł być każdy z nas. W ten sam dzień na polskich drogach doszło do 52 wypadków drogowych, w których zginęły 4 osoby, a 63 zostały ranne, ale w tamtych sytuacjach policjanci nie odesłali wszystkich świadków do domów, bez zebrania zeznań. Nie przesłuchiwano podejrzanych bez adwokata, nie postawiono im zarzutów przed zebraniem dowodów, obrazów z kamer monitoringu i opinii biegłych sądowych. Nie przekazano przedwczesnego wyroku rządowym mediom do ogłoszenia? Właśnie po to jest niezależność wymiaru sprawiedliwości, aby aparat urzędniczy nie mógł skazywać zaocznie w taki bezwzględny sposób, jak to się działo w wypadku 21-letniego kierowcy seicento, który znalazł się na trasie samochodu BOR z premier Szydło.

Zajmuję się od 20 lat motoryzacją i wiem, jak wyglądają i ile trwają czynności po kolizji i wypadku. Wiem też, kiedy wolno postawić kategoryczny zarzut sprawstwa wypadku.
Takie sytuacje budują w ludziach coraz silniejszy bunt przeciw wyhodowanej na państwowym wikcie grupie partyjniaków, wożących się co tydzień pancernymi limuzynami przez pół Polski do prywatnych domów. Co gorsza, próbują oni właśnie utrwalić i usankcjonować swoje niezasłużone przywileje. Politycy coraz częściej ignorują prawo, mało tego – dają do zrozumienia, że są ponad prawem, że mogą łamać zasady dotyczące zwykłych śmiertelników. Przykładów są setki. To przewartościowanie norm, które cofa nas do PRL, kiedy zwykły człowiek niewiele mógł, a partyjni ważniacy mieli poczucie bezkarności.
Takiego poczucia nie miał nawet król pruski Fryderyk, a więc niedoczekanie wasze.

Przegracie!



Korzystałem z książki „Prusy. Kraj nieograniczonych możliwości”. Bernt Engelmann, Poznań 1984.

Polecam!

środa, 29 listopada 2017

O pięciu straconych pokoleniach - lekcje historii prawdziwej

Słota, deszcz ze śniegiem, 3 st., a nocą mróz. Psa nie wygoniłby z domu. W lesie trudno już spać, przy ognisku, nawet pod grubym przykryciem. Nad ranem szron osiada na włosach, a zgrabiałe ręce trzeba długo rozgrzewać oddechem. 

Dziś rocznica wybuchu powstania listopadowego - kolejny temat na samochodowe pogawędki historyczne z synem.
Jak trudno dziś poczuć ten chłód i ten obowiązek, który czuli wtedy, wychodząc o świcie, siodłając konie, pakując prowiant i broń, żegnając dzieci i żony. Jedni tęsknili do wolnej Polski, którą pamiętali z młodości, drudzy, sami bardzo młodzi, przechowali ją dzięki opowieściom ojców. Przecież tylko 35 lat wcześniej ją definitywnie stracili.
Tyle razy trzeba było zwoływać się z szablami i karabinami po miastach, po lasach, żeby ją wyrywać z gardła zaborcom. Nie na długo - na parę miesięcy w zimnych okopach kolejnych przegranych powstań. Tyle klęsk pięciu pokoleń.
Dziś młodzież zna od 28 lat wyłącznie wolność i oby nigdy nie musiała jej odzyskiwać po rządach durniów, którzy śpiewali przed trzema laty po kościołach „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. Deszcz ze śniegiem, 3 stopnie, w domach ciepło, a w TV o uzdrawianiu Polski mówią: pan z prokremlowskiej partii "Zmiana" i pan były członek egzekutywy PZPR, pracownik komunistycznego aparatu represji, prokurator oskarżający Polaków z opozycji w imieniu partii, której faktyczna centrala była w Moskwie. Dziś obaj dorwali się do władzy i chcą nam zmieniać naszą Polskę na ich Polskę.
Pomyśl o tym Synku…




#LekcjeHistoriiPrawdziwej Trzeba w domu korygować podstawę programową szkół podstawowych, stworzoną na zamówienie idiotów.

sobota, 25 listopada 2017

O czym Polacy woleliby zapomnieć - lekcje historii prawdziwej

Tak sobie siedzę z synem i uzupełniam jego wiedzę z historii Polski XIX w na poziomie 6 klasy:

– Synku, jak myślisz, od czego pochodzą nazwy miasteczek sąsiedzkich: Konstantynów i Aleksandrów?
–  …?
–  Od imion cara Rosji i króla Polski Aleksandra Romanowa i od jego brata, oprawcy, księcia Konstantego. A wiesz synku, że to, co śpiewali ci wszyscy polscy niby patrioci na marszu niepodległości i to co śpiewają na miesięcznicach smoleńskich, czyli „Boże coś Polskę”, było hymnem zamówionym dla Polaków przez księcia Konstantego na cześć jego brata cara Aleksandra?
– …?
– I to sami Polacy zlecenie przyjęli, skomponowali, napisali słowa i błogosławili tamtego króla, który siedział na Kremlu. Tak dobrze to napisali i skomponowali, że do dziś śpiewają. Taki to polski patriotyzm, że za ruble wszystko napiszą i skomponują, a potem zapomną.

 (…) 
 Ty, coś na koniec nowymi ją cudy 
Wskrzesił i sławne z klęsk wzajemnych w boju 
Połączył z sobą dwa braterskie ludy, 
Pod jedno berło Anioła pokoju: 
Przed Twe ołtarze zanosim błaganie, 
Naszego Króla zachowaj nam Panie! 
Wróć nowej Polsce świetność starożytną 
I spraw, niech pod Nim szczęśliwą zostanie 
Niech zaprzyjaźnione dwa narody kwitną, 
I błogosławią Jego panowanie; 
Przed Twe ołtarze zanosim błaganie, 
Naszego Króla zachowaj nam Panie! 
 (…) 
Boże coś Polskę w wikipedii 

 #LekcjeHistoriiPrawdziwej Trzeba w domu korygować podstawę programową szkół podstawowych, stworzoną na zamówienie idiotów.

niedziela, 5 listopada 2017

Kto nami rządzi?

Indianie żyjącego w Arizonie plemienia Hopi, znanego z bardzo bogatej mitologii, mówią: "Kto potrafi nam opowiedzieć świat, ten nami rządzi". 

Opozycjo, niczego nikomu nie opowiadasz, nie wyjaśniasz. Gadasz sama do siebie i budujesz sobie teatrzyk, w którym jesteś aktorem i widzem.
Dopóki nie zrozumiemy, że plemienne poczucie nieufności i zaufania zadecyduje, kto zmieni Polskę, będziemy skazani na rządy dresiarzy, którzy rozdali cudze pieniądze i wystraszyli lud nieistniejącymi uchodźcami. Opowiedzieli świat w sposób zrozumiały dla plemienia, dostali władzę i nie oddadzą jej tym, którzy znają mądrzejsze i bardziej racjonalne metody wyjaśniania świata. W milionach umysłów musi dojść do przewartościowania tych bzdur zasianych i uprawianych od dwóch lat.
Nie gadajmy do siebie, tylko do tych, którzy myślą inaczej.
BTW Indianie Hopi wierzą, że Ziemię skolonizowali Kaczyngowie z kosmosu.

Koyanisqaatsi.

wtorek, 18 lipca 2017

Urządzanie Polski strachem

Najinteligentniejszy z gangsterów politycznych, dr Jupp Goebbels, sformułował kilka obowiązujących do dziś zasad skutecznej propagandy. Jedna z najważniejszych brzmi: "artykułujemy przekaz w języku zrozumiałym dla najmniej inteligentnego wyborcy". Druga: "kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą". 


Wczoraj miałem dowód na to, że Jarosław Kaczyński perfekcyjnie opanował obie zasady i to dowód z tzw. dołów, czyli od przekonanych. Gość w krawacie na awatarze, na pytanie - dlaczego PO jest taka zła, odpowiada:
"bo chce zaprosić do Polski terrorystów".
Człowiekowi, który już coś w życiu przeżył, przeczytał, przemyślał opadają ręce. Bo jak tu dyskutować z zaprogramowanym replikantem, recytującym wpisane w pamięć sekwencje? Spełniono dwie niezbędne funkcje skutecznego programowania myśli wyborcy - prosty, prostacki wręcz przekaz i wielokrotne powtórzenie kłamstwa, które wdrukowało te słowa jako objawioną, niepodważalną prawdę.
Ani Platforma nie zapraszała "terrorystów" - to jakiś absurd, miałaby rozpisać konkurs wizowy i sprawdzać kompetencje w zabijaniu, ani nawet nie zaprosiła uchodźców wygonionych przez wojnę z domów w Syrii. Rząd Ewy Kopacz wzbraniał się przed tzw relokacją uchodźców jak diabeł przed wodą święconą, Schetyna też kręcił i mącił, kiedy go ktoś o uchodźców spytał. Ale kłamstwo o zaproszeniu "terrorystów" trafiło do mózgów nowych "rewitalizowanych elit" Kaczyńskiego, stworzonych na obraz i podobieństwo wodza - sfajdanych ze strachu, schowanych za podwójną gardą, nieznających świata, nienawidzących inności, kochających Reksia w TV. Powtarzanie im bzdur o grożących Polsce pasożytach i pierwotniakach oraz terrorystach tworzy w wystraszonych głowach obraz zagrożenia z zewnątrz i - co najważniejsze - obraz zbawcy, który postawił terrorystom tamę.
Zaraz, postawił? Jedyny terrorysta skazany w Polsce za plany wysadzenia Sejmu - Brunon Kwiecień był Polakiem. Więcej, był "prawdziwym Polakiem", tak się przedstawił, występując na ławie oskarżonych ze znakiem "Polski Walczącej" w klapie.
Jedyny sprawca seryjnego mordu politycznego, brutalnego zabójstwa dwóch małżeństw, którym zarzucał, że nie są "prawdziwymi Polakami", był Polakiem. Marcin K. jako "prawdziwy Polak" bał się nawet wzroku swoich ofiar, starszych ludzi, bo wydłubał im oczy. To takie nasze, swojskie - "później kupił cztery piwa, bo, jak twierdził, chciał się upić i zasnąć" - a w procesie przyznał dumnie, że należał wcześniej do organizacji narodowościowych, czyli nie był podłym lewakiem.
Propaganda działa i daje przyzwolenie na agresję wobec obcych, czują to zagraniczni studenci w Białymstoku, oficjalnie informowani przez uczelnię o zagrożeniu na ulicach w dniach Parteitagów polskich narodowców, odczuł to student łódzkiej Filmówki wyzwany od "ciapatych i brudasów" przez bohaterskiego strażaka narodowca. Odczuła to Swietłana, młoda Mołdawianka, która przyjechała do Polski, zarobić na utrzymanie dwójki dzieci, gwałcona w Gdańsku wielokrotnie, aż nago wyskoczyła z czwartego piętra.
Ale to przecież ci obcy są groźni dla Polaków - jak mówią cwani politycy. I „ciemny lud kupuje", bo tysiące razy powtarza to telewizja Kurskiego.
Uświęcona patriotycznym obowiązkiem agresja przeciwko obcym to teraz norma w mediach społecznościowych i w mediach rządowych - mój znajomy przyjął na kwaterę młodych muzyków z Paragwaju, którzy występowali na świetnym festiwalu zespołów ludowych i opublikował ich zdjęcie w paragwajskich strojach, czym naraził się na wielodniowy hejt prymitywów, którzy pisali o insektach, stonce itp. Strach pomyśleć, co działoby się w wątku, gdyby przyjął Kenijczyków.
Odkrycia doktora Goebbelsa przeżywają renesans, dzięki głupocie społeczeństwa i wyrachowaniu sitwy sprawującej władzę.

piątek, 10 marca 2017

Bunt - słowo - życie


Język nasz stał się im obcy
Jak język dawnej planety.
Aż wszystko będzie legendą
I wtedy po wielu latach
Na nowym Campo di Fiori
Bunt wznieci słowo poety.




Napisała moja koleżanka z Mazowsza: „Kiedy idę na protest, manifestację i widzę te zadowolone z siebie osoby na zakupach, w kawiarniach, na spacerach, to myślę, że oni akceptują, to co się dzieje! Im to nie przeszkadza i dlatego ponoszą za to współodpowiedzialność. Niby są „ponadto”, ich polityka nie interesuje, mają tyle spraw i takie dobre samopoczucie. Nie myślą, że to ich kolorowe życie jest możliwe tylko dlatego, że ktoś się „interesował polityką” i nadstawiał kark, aby zwalczyć szarość i biedę komuny.”

Przypomniały mi jej słowa wiersz „Campo di Fiori” Czesława Miłosza - wstrząsający z zewnętrznej perspektywy, ale życie ma swoją energię, która dba, aby poruszało się po stałych orbitach.

„(…)
Wspomniałem Campo di Fiori
W Warszawie przy karuzeli,

W pogodny wieczór wiosenny,
Przy dźwiękach skocznej muzyki.
Salwy za murem getta
Głuszyła skoczna melodia
I wzlatywały pary
Wysoko w pogodne niebo.

Czasem wiatr z domów płonących
Przynosił czarne latawce,
Łapali skrawki w powietrzu
Jadący na karuzeli.
Rozwiewał suknie dziewczynom
Ten wiatr od domów płonących,
Śmiały się tłumy wesołe
W czas pięknej warszawskiej niedzieli.

Literatura opisuje życie, ale zwykle nie zdajemy sobie sprawy z potęgi słowa. Mam taką refleksję po wczorajszym wieczorze świętowania zwycięstwa Polski w głosowaniu na szefa Rady Europejskiej. Wczoraj o 21.00 poszliśmy sporą paczką pokrzyczeć i pośpiewać pod bunkrem PiS na Piotrkowskiej. Kompletny spontan, zwołany dwie godziny wcześniej sms-ami. Kiedy dochodziłem do grupy, zaczepił mnie przechodzący młody chłopak:
– Co wy tak tutaj podskakujecie?
Świętujemy wybór Polaka na szefa Rady Europejskiej. Donalda Tuska.
Tusk? Nie znam burknął zaczepnie.
Niech pan wygugla trochę się najeżyłem i chciałem odejść.
Żartowałem, znam faceta. To ten, co nic dla Polski nie zrobił dalej prowokował.
Oj, za dużo pan dzienników w telewizji państwowej ogląda, dokładnie tak go tam przedstawiają rządowi dziennikarze. A jednak 300 mld złoty z funduszy unijnych dla Polski wynegocjował jako premier.
No ale kto o tym wie? Ja nie wiem, bo zapierdalam 10 godzin na budowie.
– Ale poprawiło się panu za PiS-u?
– Co Pan? Pogorszyło!!! Naobiecywali, a jest to samo! Jeden chuj!
– No, ale to raczej nie przez Tuska?
– Ja tam nie wiem.
– Przecież w Polsce go nie ma, a rządzi PiS. A ci pisowcy, którzy wyjechali na urzędy, np Janusz Wojciechowski, coś zrobili? Zgarnie po kadencji w Europejskim Trybunale Obrachunkowym równo 7 mln zł. A tak obiecywał w kampanii, jako szef DudaPomocy.
- No tamtego to w ogóle nie znam.

Gadaliśmy z 15 minut, pary wchodziły obok nas na kolacje do OFF-u i innych knajpek na Pietrynie. Przeszliśmy na ty. Wymieniliśmy się numerami telefonów. Chłopak przyjechał do pracy z Pomorskiego. Wyszedł obejrzeć Łódź i spotkał wariatów podskakujących i skandujących „Kto nie skacze, ten za PiS-em”. Nie przekonywało go podskakiwanie, ale chyba zwykłe słowa – tak.
Słowo. Bunt. Życie.




⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯

Polecam, jak zawsze poezję, ona otwiera inną perspektywę i drogę do ludzi:
Campo di Fiori 

W Rzymie na Campo di Fiori
Kosze oliwek i cytryn,
Bruk opryskany winem
I odłamkami kwiatów.
Różowe owoce morza
Sypią na stoły przekupnie,
Naręcza ciemnych winogron
Padają na puch brzoskwini.

 
Tu na tym właśnie placu
Spalono Giordana Bruna,
Kat płomień stosu zażegnął
W kole ciekawej gawiedzi.
A ledwo płomień przygasnął,
Znów pełne były tawerny,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli przekupnie na głowach.

 
Wspomniałem Campo di Fiori
W Warszawie przy karuzeli,
W pogodny wieczór wiosenny,
Przy dźwiękach skocznej muzyki.
Salwy za murem getta
Głuszyła skoczna melodia
I wzlatywały pary
Wysoko w pogodne niebo.

 
Czasem wiatr z domów płonących
Przynosił czarne latawce,
Łapali skrawki w powietrzu
Jadący na karuzeli.
Rozwiewał suknie dziewczynom
Ten wiatr od domów płonących,
Śmiały się tłumy wesołe
W czas pięknej warszawskiej niedzieli.

 
Morał ktoś może wyczyta,
Że lud warszawski czy rzymski
Handluje, bawi się, kocha
Mijając męczeńskie stosy.
Inny ktoś morał wyczyta
O rzeczy ludzkich mijaniu,
O zapomnieniu, co rośnie,
Nim jeszcze płomień przygasnął.

 
Ja jednak wtedy myślałem
O samotności ginących.
O tym, że kiedy Giordano
Wstępował na rusztowanie,
Nie znalazł w ludzkim języku
Ani jednego wyrazu,
Aby nim ludzkość pożegnać,
Tę ludzkość, która zostaje.

 
Już biegli wychylać wino,
Sprzedawać białe rozgwiazdy,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli w wesołym gwarze.
I był już od nich odległy,
Jakby minęły wieki,
A oni chwilę czekali
Na jego odlot w pożarze.

 
I ci ginący, samotni,
Już zapomniani od świata,
Język nasz stał się im obcy
Jak język dawnej planety.
Aż wszystko będzie legendą
I wtedy po wielu latach
Na nowym Campo di Fiori
Bunt wznieci słowo poety.



Warszawa - Wielkanoc, 1943

czwartek, 9 marca 2017

365 rocznica liberum veto

Aparat partyjny PiS, zajmujący się budowaniem wizerunku Polski i przekuwaniem w rzeczywistość bajki o Międzymorzu, postanowił uczcić dziś, 9 marca, rocznicę LIBERUM VETO i przypomnieć o starej polskiej tradycji całej Europie, jak przypomniał z taktem o tradycyjnie polskich widelcach.


Tak się złożyło, że właśnie w dniu 9 marca 1652, po raz pierwszy zerwał Sejm używając liberum veto, poseł województwa trockiego, Władysław Siciński, klient Janusza Radziwiłła (z tych Radziwiłłów).  Dziś, ku czci warchołów wyklętych, Beata Szydło zamierza odmówić złożenia podpisu w imieniu Polski pod dokumentem przedłużającym kadencję przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska. Na forum Europy krzyknie pewnie: „veto, nie pozwalam na Tuska, jakem Szydło!”. Żadnych ustępstw! Kto to słyszał, żeby Polak, którego nie lubi Kaczyński, był szefem Rady Europejskiej, lepiej niech to będzie jakiś Irlandczyk, Włoch, Prusak lub Austriak. Lepiej obcy, niż znienawidzony sąsiad, który osiem razy obił nasze sługi i z którym mamy proces o miedzę. Lepiej niech nam pomoże budować ustrój Putin lub Łukaszenko.
O tak, tam rząd PiS jest skłonny na daleko idące ustępstwa. Nie tak dawno przesłaliśmy zaprzyjaźnionym monarchom ze wschodu dowody uniżonej i niegasnącej sympatii, likwidując niewygodną dla nich telewizję Biełsat. „Ja nie chcę grać z Białorusinami. Ja chcę się z nimi ułożyć. Czy po 10 latach funkcjonowania, Biełsat polepszył relacje polsko-białoruskie?" - powiedział grający na wielu fortepianach szef polskiego MSZ po dobrosąsiedzkiej wizycie u Łukaszenki.

Czy może być wyraźniejszy sygnał, w którym kierunku PiS prowadzi Polskę? To oczywiste, że trwanie przy władzy i profity dla tysięcy partyjniaków zapewni wyłącznie system zbliżony do wschodnich autokracji. Unia Europejska, ze swoimi kartami swobód obywatelskich, z gadaniem o państwie prawa, z jakimś monitorowaniem procedur praworządności, zupełnie do stylu uprawiania polityki przez PiS nie przystaje i prędzej czy później mogą być kłopoty z opowiadaniem światu, jaka to pisowska Polska jest demokratyczna, że wybory nie były ustawione, że media publiczne nie są upartyjnione. Łukaszenka o to nie zapyta, z wyrozumiałością przyjmie polską delegację, której już nikt w Europie nie będzie traktował poważnie po dzisiejszym publicznym samobójstwie.





Jaka piękna katastrofa - powiedziałby Grek Zorba.  Z wielkich obietnic i idei Międzymorza, silnej grupy krajów V4, nie pozostało nic. Czechy, Słowacja i Węgry rozumieją doskonale rację stanu poprzez interes całego kraju, gospodarki, przedsiębiorców, możliwości rozwoju różnych grup społecznych, nie jako wyłączny interes grupy kolesi partyjnych. Nasi południowi sąsiedzi wiedzą, że tysiące nici łączących gospodarkę krajów Unii gwarantują stabilność tylko wtedy, kiedy nie szarpią nimi nieprzewidywalni politycy, żyjący złudzeniami i fobiami.
Polityka podpierania się klakierami partii eurosceptycznych i awanturników Nigela Farage’a, nie przyniosła żadnych korzyści, a raczej osamotnienie w Europie po Brexicie. Pokrzykiwanie do Trumpa – gdzie obiecane zniesienie wiz dla Polaków – ma taki sam sens, jak przypominanie Dudzie przysięgi na Konstytucję i deklaracji, że będzie „prezydentem dialogu, porozumienia i rozmowy, który z troską i zrozumieniem odnosi się do każdego obywatela”.
Zaproszenie do piątki najsilniejszych państw UE, wystosowane przez Angelę Merkel, zostało podobno przez Beatę Szydło odrzucone. Jeśli to prawda, byłoby to zdradą stanu i pachniało trybunałem. Wszystkie działania dyplomatyczne PiS kończą się fiaskiem, choć TVP obwieszcza sukces. I to również zbliża nas do Mińska i Moskwy. Partia będzie tak długo karmić suwerena propagandą, dopóki ludzie nie zorientują się, że to nie oni wybierają władze, ale ustalone przez aparatczyków procedury, sprzyjające swojakom, niszczące na wszelkie sposoby opozycję. Najemne media, zastraszone sądy, wódz utrzymujący w narodzie poczucie zagrożenia zewnętrznego i wewnętrznego i zacierający ręce władca Kremla. Witajcie w Polsce, jaką opisywał Słowacki: 
„Pawiem narodów byłaś i papugą;
A teraz jesteś służebnicą cudzą”

wtorek, 31 stycznia 2017

Wendeta miernot

Pan Kaczyński nie miał dwumiesięcznego dziecka, kiedy esbek zaprosił go na rozmowę. 

Nie miał nawet rodziny „Twierdził, że nie interesują go sprawy materialne, kobiety, np. nie zależy mu w przyszłości na posiadaniu rodziny.” - pisał w raporcie kapitan Spitalniak. „Zapytałem się, czy współpracę ktoś mu uprzednio proponował, bo ja nie. Odpowiedział, że nikt. (...) Ustnie zobowiązał się do przestrzegania przepisów wynikających ze stanu wojennego.”
Bez straszenia, krzyku, szantażu, bez internowania.

Dziś pan poseł Kaczyński dyryguje znów całym aparatem opresji, rekompensując sobie swoją małość w tamtych czasach, kiedy okazał się nie na tyle odważny, aby zamknęli go w internacie.
Dziesięć lat wcześniej, przed cytowanym raportem esbeka z rozmowy z Kaczyńskim, kiedy metody esbeckie były proste jak pała, a raporty mniej wyrafinowane, dwudziestosześcioletni robotnik, mieszkający kątem z żoną i dwumiesięcznym dzieckiem, dał się zastraszyć. Skoro jednak wyrwał się spod kontroli tamtego esbeckiego aparatu i przeprowadził Polskę przez „morze czerwone” w latach 80, dlaczego ma się teraz komuś tak marnemu jak Kaczyński tłumaczyć?
Komuś, kto za cel postawił sobie wymazanie najważniejszych z wywalczonych wtedy postulatów Sierpnia 1980. Kto znów oplata kraj pajęczyną aparatczyków partyjnych, kto odebrał wolność dostępu do informacji, kto upartyjnił media i doprowadził do obrzydliwego kultu jednostki, a teraz zapowiada oddanie sądów w ręce partyjnych towarzyszy.

Rządy sierot po PRL i prokuratora Piotrowicza, który dziś zasłania się partyjną legitymacją PiS, jak dawniej PZPR, skończą się kiedyś. W książkach zostanie ten sam Lech Wałęsa z bramy Stoczni, ale rozdział Kaczyńskiego, o którym w czasach bohaterów nie napisano wiele, dopiero się pisze. Nie napiszą go wynajęci pseudohistorycy, którym teraz Kaczyński płaci urzędami i promocją książek przed kamerami upartyjnionej TV na konferencjach upartyjnionego IPN. Nasze dzieci będą uczyć się o krótkim epizodzie hańby w historii Polski, kiedy oszukany naród zawrócił z drogi rozwoju i popadł w ruinę, wyłącznie dla zaspokojenia chęci zemsty jednego zawistnika.


Wałęsa dołączy do innych niedoskonałych polskich bohaterów. Do Jana III Sobieskiego - zdrajcy, który stanął po stronie króla szwedzkiego Karola Gustawa, a potem zasłużył na chwałę. Do Józefa Piłsudskiego - agenta opłacanego przez wywiad japoński Kempeitai, wywiad austro-węgierski K-Stelle i prawdopodobnie wywiad niemiecki, który potem zasłużył na ulicę w każdym polskim mieście. Do Romualda Traugutta, podpułkownika armii carskiej, który walczył za wielką Rosję, odznaczonego orderem św. Anny za wojnę krymską. Torturowany oddał potem życie za wolną Polskę w warszawskiej cytadeli.


I mają pomniki. 

I Lech Wałęsa również będzie miał.

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Amputacja


Szkoda mi czasu na czytanie wrednych przepychanek na konkurencyjnych grupach KOD, które chyba są zbiorami przenikającymi się, bo nie ma dnia bez awantur i lania po mordach. W obu działają murarze i grabarze. Czasem coś mi się zaplącze na tajmlajnie i przeczytam te pyskówki, a wtedy ręce mi opadają. 
 
 
Ruch, który stanowił zdrowy, działający organizm rozkłada się, jak pod działaniem pajęczego jadu. Od środka.
Dlatego nie muruję, nie kopię grobu, wolałbym jednak, żeby ten ruch przeżył, nawet jeśli będzie potrzebny chirurg.
Zgadzam się i z Andrzejem Celińskim, i z Jackiem Żakowskim, i z Leszkiem Balcerowiczem, i ze Zbigniewem Hołdysem, i z Władysławem Frasyniukiem, że przetrwanie całego organizmu zależy od udanej amputacji. Wiem, że to głosy z zewnątrz. Ja rozumiem przywiązanie do ręki, rozumiem, że pająk sobie upatrzył, rozumiem, że ręka niewinna (brała, czy nie, w rękawiczce, czy goła), ale ukąszona. I finito.
Całe ciało ledwie zipie i za chwilę po prostu przestanie funkcjonować. A musi, bo dokoła hula wojna. Niestety nie ma na tę wściekliznę na FB surowicy, na typowo polską zawiść i plemienne instynkty, które budzą się zawsze w podobnych okolicznościach. A jest fatalnie - są dwa KOD-y. Mam wrażenie, że nie skończy się to po wyborach. Że autonomiczne regiony nie będą już jednym ruchem stawiającym się jak jeden mąż na wezwanie do Warszawy. Że zarząd główny może zszyć to rozdarcie tylko w jeden sposób - jeśli dokona się nowe otwarcie i ojcowie założyciele pozostaną autorytetami w swoich regionach, a na czele ruchu pojawią się ludzie z nową energią, nowym pomysłem, budujący nowy wizerunek.

Trudna decyzja, odkładająca na bok sympatię i empatię. Amputacja.

niedziela, 29 stycznia 2017

Orwell miał rację – Polska po udarze

Paraliż! 
Wszyscy, którzy powinni mówić z racji ponadprzeciętnej zdolności przekonywania, popadli w hipnozę. Nie widzą lub nie potrafią zatrzymać postępującego bezwładu. Inni, na fali ludowego wkurwu lub patriotycznego uniesienia, weszli na wysokie obroty - to ich czasy. Na stan psychiczny jednych i drugich ma wpływ ten sam człowiek - Wielki Brat.


Wojenna retoryka Kaczyńskiego wzmaga zaplanowaną psychozę. Cel jest oczywisty - podczas walki akceptowalne są środki specjalne, społeczeństwo zaangażowane w konflikt dostosowuje się do wymagań państwowego aparatu bezpieczeństwa i inwigilacji. My mamy już nienazwany z imienia stan wyjątkowy, psychologiczną wojnę pozycyjną, a stan wyjątkowy wprowadza się przecież zawsze dla dobra obywateli.


„Wojna jest pokojem” - Orwell miał rację
Z kim ta wojna? Z każdym, kto wyda się na tyle silny, aby stanowić zagrożenie dla politycznych ambicji Kaczyńskiego i jego partii. Uderzenia następują z wyprzedzeniem i omijają słabszych krytyków. Zawsze trafiają najsilniejszego - maszerujący tłumnie KOD, rosnącą Nowoczesną, orzekający zbyt uczciwie Trybunał Konstytucyjny. Za moment na celowniku będzie stacja telewizyjna, sędziowie KRS, poszczególni samorządowcy. Po co te ataki? Mają wytworzyć wojenną psychozę, poczucie zagrożenia i eskalować napięcie w zwykle niezaangażowanych grupach społecznych. Strach przed obcymi, wojna z "niemieckimi mediami”, „zdrajcy narodu”, „odbiorą wam 500+”, „puczyści i warchoły” - to retoryka, która sprawdzała się nie raz w PRL, sprawdza się i dziś. Trafia w najbardziej wrażliwe obszary psychiki - troskę o dom, rodzinę, podstawy materialnej egzystencji. Jest narzędziem manipulowania tłumem od wieków. Wojenna psychoza usprawiedliwia inwigilację, usprawiedliwia wycięcie z Trybunału Konstytucyjnego sędziów, którzy mieli własne zdanie, usprawiedliwia zawieszenie podstawowych praw obywatelskich i Konstytucji. Jest już przyzwolenie, aby zajrzeć każdemu do skrzynki mailowej, wolno ograniczyć handel ziemią, zabronić relacjonowania wydarzeń w Sejmie, odebrać dostęp do mediów niewygodnym politykom, wolno uznać za obrońcę narodu łysego wyrostka z opaską na rękawie, który jeszcze nie tak dawno, nazywany był wprost - neofaszystą. Cel uświęca środki, a celem jest stworzenie nowego państwa na gruzach starego.
 



„Wolność to niewola”
Powstaje państwo neofeudalne - bazujące na systemie lennej podległości. Suweren (fr. souverain, najwyższy, suwerenny), jak nazwano przewrotnie elektorat, w rzeczywistości stoi najniżej w hierarchii, na której szczycie znajduje się autentyczny jednowładca - Wielki Brat, podejmujący decyzje samodzielnie, poza dyskusją i rozliczający wasali z wykonywania jego poleceń. Społeczeństwo nie ma nic do powiedzenia, jakikolwiek protest jest natychmiast deprecjonowany, jego autorzy poniżani i spychani poza margines. Jakakolwiek krytyka jest przez podległe media przedstawiana jako zdrada interesu narodowego i piętnowana - nauczyciele, kobiety, ekolodzy, trzeźwi ekonomiści nie są traktowani jak partnerzy. Struktura ta i mechanizmy władzy doskonale wpisują się w model stworzony przez George’a Orwella w „Roku 1984”, gdzie funkcjonuje partia wewnętrzna, stanowiąca od 2 do 4% populacji i partia zewnętrzna (13%), składająca się ze służb, propagandystów, tysięcy aparatczyków, uzależnionych poprzez wprowadzenie ich tylnymi drzwiami do spółek i instytucji, pozbawionych kompetencji zawodowych, ale tym bardziej pilnujących interesu partyjnego. Ich entuzjastyczne oddanie sprawie jest dla nich jedyną gwarancją przetrwania w kręgu uprzywilejowanych. Reszta społeczeństwa to „ciemna masa”, poddawana codziennemu praniu mózgów przez media. „Środki masowego przeczyszczenia”, dbają, aby władca i dwór - partia wewnętrzna, przedstawiani byli w samych superlatywach, jako zbawcy narodu, miłujący wolność i demokrację. Najniższa warstwa „proli” żyje w poczuciu względnej wolności i bezpieczeństwa - mogą wyznawać religię, uprawiać hazard, dyskutować na FB i w realu, wyciąć drzewo pod domem, odstrzelić sarnę lub żubra, jeśli rozwija to ich hobby. Co chwilę media utwierdzają ich w przekonaniu, że opiekuńcza partia przygotowuje dla nich kolejny program „plus”, który zaspokoi ich podstawowe pragnienia, aby nie odczuwali pokus emancypacji z tłumu i buntu.


 
„Ignorancja to siła”
Partia zewnętrzna wytwarza własne reguły komunikacji i własny język, pozwalający skutecznie unikać odpowiedzialności za słowa. Cały świat pojęciowy jest przecież odwrócony, wojna jest pokojem, wolność - niewolą, ignorancja - siłą. Sztuka wyznawania dwóch sprzecznych poglądów i wierzenia w oba naraz pozwala przetrwać i wypowiadać się do mediów bez poczucia winy, że fałszuje się fakty. Można mówić o „człowieku wolności”, odbierając jednocześnie wolność przepływu informacji i wyrażania opinii, leżące u podstaw Karty praw podstawowych. Członkowie partii zewnętrznej żyją w ciągłej obawie przed ewaporacją - wymazaniem. Sprzeniewierzenie się ideałom partyjnym, popełnienie tzw „myślozbrodni”, kończy się zniknięciem. Każdy, kto o tym zapomniał, jest usuwany ze strumienia historii. Od nowa piszemy życiorysy najważniejszych towarzyszy partyjnych, wycieramy ich udział w wydarzeniach wstydliwych lub zbrodniczych, a przypisujemy im to, co podnosi ich wartość w oczach narodu. Któż tam za dwie kadencje wypomni prokuratorskie grzechy stanu wojennego, czy służbę nie po tej stronie barykady w Gdyni w 1970. Kto będzie wiedział, że wyklęty mordował Żydów i zakładał MO na Podhalu. Służy do tego cała machina, armia pseudo historyków, plany nowych publikacji, reformy edukacji, wyhodowanie neokultury i niezdegenerowanej sztuki.
 
„O wiele istotniejszą przyczyną manipulowania przeszłością jest ochrona nieomylności Partii. Należy ustawicznie aktualizować przemówienia, statystykę i wszelkie zapisy, aby służyły za dowód, iż sprawdzają się wszystkie partyjne prognozy. Nie wolno się także przyznać do jakiejkolwiek zmiany dotyczącej politycznych sojuszy lub spraw doktrynalnych. Każda bowiem zmiana czy to poglądów, czy choćby polityki uchodzi za przejaw słabości. (…) Jeżeli z faktów wynika co innego, fakty należy zmienić.”
Jeśli PKB nam spada, informujemy, że jednak rośnie, bo PKB rządów poprzedników było niegodziwie zawyżane. A pragmatyczni medialni specjaliści od dwójmyślenia chwytają ten przekaz dnia w lot i niosą pod strzechy.
 
Partia wewnętrzna ma pozostawać na Olimpie, niedostępna dla śmiertelników, za kotarą, poza zasięgiem kamer, nawet tych przemysłowych.
 
Najbardziej jednak tajemniczą postacią jest sam Wielki Brat. Samotny, nieomylny, oszczędny w gestach - palec na usta i mikrofon przed nosem nielubianej posłanki na mównicy wyłączony. Już samo to, że nielubiana przez Wielkiego Brata posłanka może mówić, powinno być uznane za przejaw łaski i demokracji. W końcu u Orwella nie ma żadnej opozycji.
I u nas też nie będzie, jeśli zlekceważymy te sygnały i zaczniemy się w tej Polsce po udarze, paraliżowanej nerw po nerwie, urządzać.

Zapisz