wtorek, 11 marca 2014

Europo, Europo

Europa zakłada sobie pętlę na szyję. Waży słowa, decyzje, przelicza wszystko na Euro, liczy, liczy. Oby się nie przeliczyła, bo zupełnie zapomniała, że XXI wiek nie wszędzie już się zaczął.

Chroniczny kryzys finansowy i gospodarczy, o którym Amerykanie już zapominają, na Starym Kontynencie trawi ciągle gospodarki wielu krajów. Widać to na przykładzie obrotów i zysków globalnych koncernów - np Ford w ubiegłym roku zamknął bilans globalnym zyskiem 9 mld dolarów, a odchodzący prezes Alan Mulally zarobił na tym ponad 13 mln $ premii, podczas gdy region europejski koncernu odnotował 1,6 mld $ strat. Nic dziwnego, że Europa boi się zahamowania lekkiego ożywienia gospodarczego i powrotu kryzysu. Gdyby jednak potrafiła uczyć się na własnych błędach, uniknęłaby może poważniejszych strat.

Gdzie Rzym, gdzie Krym

Angela Merkel miała rację w jednym - jej świat i świat takich ludzi jak Putin to zupełnie różne światy. Putin nie walczy o Krym, miał trzydziestoletnie gwarancje, że półwysep będzie nadal udostępniał bazy rosyjskiej Flocie Czarnomorskiej, a Rosjanie, będący większością, mogli tam swobodnie funkcjonować, odbierając ukraińskie świadczenia, korzystając z rosyjskich szkół, z energii i wody, dostarczanych z Ukrainy. Dla kogo Putin zdemolował ten układ? Nie dla Rosjan.

Putin nie walczy też o bezpieczeństwo Rosjan poza Krymem na Ukrainie, to bzdury w które wierzą tylko stetryczali kombatanci wojny ojczyźnianej. Jedyny Rosjanin, który zginął na kijowskim Majdanie należał do obozu demonstrantów i trafiła go kula snajperska. Uważa się, że kulę posłał jeden z mówiących przez radio po rosyjsku strzelców wyborowych, sprowadzonych do Kijowa przez ludzi Janukowycza. Po tygodniu odgrywania komedii w mediach i promowania teorii o ochronie Rosjan, zmieniono przekaz na inny, zatwierdzony przez Kreml: "Rosja chroni samych Ukraińców przed faszystami". Farsa, ale fenomen Rosji polega i na tym, że "russkij czieławiek" uwierzy w to bez chwili zawahania.

Krym to scenariusz napisany przez ucznia starej szkoły Czeka, właściwie przepisany bez specjalnej finezji. To sklecone na kolanie trzy eventy w jednym - najazd na Czechosłowację pod pretekstem obrony Niemców sudeckich, prowokacja gliwicka i włączenie wolnego miasta Gdańska do Rzeszy na prośbę niemieckich mieszkańców. Dlaczego Europo nie potrafisz odczytać tak wyraźnych analogii?

Podobno plany odbicia Krymu leżały w rosyjskich sztabach już kilkanaście lat, ale nie było potrzeby rzucania na szalę wszystkiego, czego dorobiła się Rosja, a zwłaszcza światowego pokoju, gdy przy władzy byli polityczni gangsterzy, utrzymywani za pieniądze z rosyjsko-ukraińskich biznesów, wysysających gospodarkę. Aż przyszedł ten moment, kiedy zerwały się długie smycze, na których prowadzana była agentura rosyjska we władzach w Kijowie. Kto to taki? Jak łatwo dziś odpowiedzieć na to pytanie - są na liście urzędników, którzy w ciągu paru dni schronili się u swoich mocodawców w Moskwie.

Po co Rosjanom ta Ukraina? Można zaryzykować takie pytanie w kontekście pojawiających się analiz, mówiących o planach zagarnięcia wschodniej części lub nawet całego kraju. Po co Rosjanom powtórka z Afganistanu, wyścig zbrojeń, kosztowna okupacja, przedłużanie agonii rubla i niepokoje wewnętrzne podsycane biedą własnych obywateli?

Putin nie walczy ani o Ukrainę, ani o Rosję, ani o imperialne mrzonki dotyczące utrzymania wpływów Federacji w regionie. Walczy o zdewastowanie tego przebudzonego kraju - ogniska rewolucji, które zagraża jemu samemu. Im dłużej trwa ten teatr z zamaskowanymi "obrońcami", "zielonymi ludzikami" w rosyjskich mundurach, przystrojonymi w rosyjskie kałachy, którzy odmawiają na nie swojej ziemi dostępu kobietom do mężów w jednostkach, im więcej wyposażenia ukraińskich magazynów, lotnisk i baz wywiozą rosyjskie wojskowe kamazy, tym dłużej Putin utrzyma się na liście top 50 najbogatszych polityków świata. Chodzi o to, aby Ukraina pod nowymi władzami w Kijowie popadła w totalną ruinę. To realizowany z premedytacją plan kolejnego zagłodzenia "nieposłusznej republiki". Putin jak zarazy obawia się tylko jednego - rozlania się protestów na Rosję. Dlatego OMON prewencyjnie wsadza do pudła wszystkich, którzy próbują protestować lub kiedykolwiek znaleźli się na czarnych listach - stara carska metoda, nie słychać tylko skrzypienia kół kibitek, wywożących niepokornych dalej na wschód.

To wojna o majątek Putina i majątki stada miliarderów żyjących wzdłuż tzw. "Putinówki", drogi kiczowatych daczy należących do nowobogackich pod Moskwą. Kilka lat temu używano sobie na prezydencie Bushu, porównując cenę jego skromnego zegarka do ceny zegarka Putina (pewnie też niedeklarowanej w oświadczeniu majątkowym). Od tego czasu powiększyła się pewnie putinowska kolekcja zegarków wartych dziesiątki tysięcy franków szwajcarskich każdy. Maeve McClenaghan, brytyjska dziennikarka, która od lat śledzi majątek prezydenta Rosji policzyła, że same akcje spółek energetycznych w jego portfelu warte są 70 mld dol. Jest też iście carski zestaw dóbr luksusowych: kilkanaście samochodów o wartości 700 tys. dolarów, ponad pięćdziesiąt samolotów i helikopterów, cztery statki, tysiące hektarów ziemi, dziesiątki pałaców, willi i daczy. Nic dziwnego, że Janukowycz - nieudolnie - próbował Putinowi dorównać.

Pisząc o współczesnej Rosji trzeba wciąż cofać się gdzieś do mentalności przełomu XIX i XX wieku. Ostatni car Rosji Mikołaj II zgromadził podobno majątek oszacowany na równowartość dzisiejszych 300 miliardów dolarów w akcjach kolei, papierach wartościowych, nieruchomościach i dziełach sztuki. Niewiele pewnie Putinowi brakuje do tego rekordu. Prezydent na pewno pamięta, co stało się z carskim majątkiem po 1918 roku.

Kto jest wygranym i przegranym tej próby nerwów? Rosjanie w większości uważają, że ich prezydent gra na nosie reszcie świata. Że przywrócił dumę narodowi. Propaganda nie dopuszcza innej interpretacji skutków tego konfliktu. Nie byłbym jednak na miejscu zwykłego Rosjanina optymistą, bo nawet jeśli Putin stracił już zdolność liczenia się z miliardami rubli, to i jego prywatny, nie mały skarbiec dorzucony do puli nie powstrzyma gospodarczej katastrofy. Gigant nie posiada żadnych atutów handlu zagranicznego poza surowcami, na które ceny i zapotrzebowanie będą spadać, a kiepski stan technologiczny przemysłu, pikujący w dół przyrost demograficzny, nie są już nawet w rosyjskich mediach tematem tabu. Wizja kolejnych lat pompowania pieniędzy w zbrojenia i w Krym - "zdobycz terytorialną" pozbawioną perspektyw, powinna Putina ostudzić. Czy myśli on jednak racjonalnymi kategoriami?

Tymczasem Ukraina przestała czuć się "sztucznym tworem" i Rosja nie ma raczej szans na szybkie pozbycie się nowych władz, niepodatnych na zdalne sterowanie. Bez Ukrainy straci sens inny sztuczny twór - Euroazjatycka Wspólnota Gospodarcza, a po takich demonstracjach politycznej gangsterki ze strony jej głównego członka, Rosji, zaufanie kapitału światowego stopnieje do minimum. Kto chciałby ryzykować pieniądze w kraju zahibernowanym w kompleksach z XIX wieku, zdolnym do awantur i tak nieprzewidywalnym, że grozi destabilizacją całemu światu. A jeszcze parę miesięcy temu lider Euroazjatyckiej Wspólnoty snuł plany o zbliżeniu z obserwatorami: Ukrainą, Mołdawią i Armenią. Chyba to również przegrał.

Obawiam się, że tu już nie gra Putin. Kontroluje może media, ale się odkrył i jest rozgrywany przez swoje nawyki, kolegów z KGB i sytuację, do jakiej sam doprowadził.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz