Bez konsekwencji, z biletem powrotnym,
gubię się w wykopaliskach.
Archeologia wyobraźni, odgrzebywanie wrażeń
unosi mnie ponad gnijącym w biegu światem.
Dotykam organowego regału,
słucham anielskich twarzy z lipowego drewna,
wdycham trzystuletni kurz zza prospektu
i widzę dłonie w plisowanych mankietach
i klamry butów tańczących do subbasu.
Idąc za altem Irene Papas,
zawracam bieg spraw,
odkrywam helleńskie tony
i kształt jej oczu
z panatenajskich amfor.
U wejścia do zimnego nuragu,
z wiecznego bazaltu i rozmarynu
wzywa mnie trzask ognia i zapach chleba.
Smakowały kiedyś prawie jak dziś.
W gonitwie głosów pasterzy
znajduję dźwięki dzwonków,
stuki kół noria i drewnianych naczyń.
Zaczynały dzień jak nasze studzienne żurawie.
Jestem tu, skoro muszę,
ale słyszę, widzę, czuję tam,
setki i tysiące lat przed kolejnym końcem świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz