sobota, 26 października 2013

Przebiegłe ubiegłe stulecie


Czasem warto zanurkować w warstwy kurzu, zalegające na nieotwieranych od lat książkach. Spomiędzy Dmowskiego z 1910 i PRL-owskiego kalendarza z przepisami kulinarnymi zdarza się wyłowić taki oto rarytas. Kilkanaście kartek zszytych w broszurę "Dlaczego właśnie on" Piotra Wierzbickiego, wyborcza ulotka z roku 1990, fragment większej całości tego autora, wydanej w tym samym roku pod tytułem "Bitwa o Wałęsę".



Ciekawa lektura, zwłaszcza w kontekście ostatnich referendów, wyborów, "tysiąca Wietnamów", smoleńskiej partyzantki politycznej i "postępu na współczesnym teatrze działań wojennych", jak mówili oficerowie Studium Wojskowego z tamtego stulecia. Subtelność argumentacji Wierzbickiego tak bardzo kontrastuje z bełkotem kampanii naszych czasów i poziomem publicznych wypowiedzi niedorzeczników prasowych, że zatęskniłem za takimi spin doktorami, jak twórca i były naczelny „Gazety Polskiej”. Z jednej strony jego literackie i muzyczne zamiłowania stawiały go zawsze na pierwszym miejscu listy publicystów, których nazwisk szukałem w gazetach. Pisał z polotem o tym, co i mnie pochłaniało. Z drugiej strony, reprezentował skrajnie odmienne od moich poglądy polityczne, i wtedy kiedy agitował za Wałęsą, i kiedy był przeciwko niemu. Ceniłem jego smak artystyczny, nie znosiłem prawicowych (wtedy ultraprawicowych) wyskoków, jak choćby publikacja listy Macierewicza w „Gazecie Polskiej” i licznych utarczek felietonisty. Temperament i polityczna zadziorność połączona z dobrym rozeznaniem w kulturze i świetnym warsztatem, czyniła z niego osobowość pośród osobliwości prawej strony areny wydarzeń lat 80 i 90.
Gdzie do Wierzbickiego obecnym, ciosanym siekierką, polerowanym wazeliną politrukom, pchającym się przed kamery z rozkazu szefa lub z własnej inicjatywy.


Dziś, kiedy prawicą nazywa się Sakiewicza, który - mało kto pamięta - tak w ostatniej kampanii parlamentarnej buksował kółkami do prezesury TVP, że przejechał po stopie Kaczyńskiemu, Wierzbicki wydaje się elokwentnym, wyważonym starszym panem. Gdzie te czasy, kiedy najpierw się myślało, a później pisało? Gdzie dziennikarze, którzy coś przeczytali, zanim siadali do klawiatur? Książka Wierzbickiego niewiele straciła do dziś, po ciężkich latach z Wałęsą prezydentem. To nie bezrefleksyjny panegiryk. Może przekonała zwykłych ludzi, bo opisywała sprytnego elektryka, którego "łaska wałęsowska na pstrym koniu jeździ". Czy ghost writer, ukryty za plecami Kaczyńskiego, autor słynnej wpadki literackiej "Polska naszych marzeń" potrafiłby napisać coś równie przebiegle szczerego i trafnego?



Swoją drogą, dziś ani porządnej lewicy, ani prawicy... "błaznów coraz więcej macie, nieomal błazeńskie wiece".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz