poniedziałek, 16 września 2013

Lubisiowo jebaniuteńkie

Dyskusja o tzw "redystrybucji informacji" (modny termin ostatnio) przyniosła mi kilka refleksji. Pierwsza jest taka, że w homogenicznym świecie chyba mniej jest KREATORÓW, a rośnie armia tzw. LUBISIÓW, ograniczających się do "lajkowania" profili, udostępniania filmów z youtube i wciskania klawiszy ctrl+C, ctrl+V, którzy jednak mimo mentalności kserokopiarki uważają się za Bachów klawiatury Qwerty.

Druga kwestia, to pasożytnictwo sieciowe, gdzie przekazywana z witryny na witrynę treść jest podpisywana jako własna, czasem inkrustowana dwoma nowymi zdaniami. Często z tej wymuszonej samodzielności wynikają zabawne skutki, jak w grze w "Głuchy telefon" i po długiej sieciowej wędrówce zdanie: "Ala ma kota" zmienia się w: "ale mam kaca". Zdarzyło mi się również na obcym portalu spotkać nasze teksty, z których nawet nie usunięto dopisku "więcej na stronie..." lub "informacji udziela...".

Nie mam nic przeciwko cytowaniu, zasadom funkcjonowania Twittera, czy Facebooka - sam z tych serwisów korzystam, a telewizyjne programy informacyjne wolę oglądać w sieci na You Tube, kiedy mam czas i ochotę. Rozumiem, że Internet rozwija się dzięki redystrybucji informacji i swoistej samokontrolującej się sieciowej anarchii. Widzę jednak, że blogi, małe witryny wykazują się większą kreatywnością i wyższym poszanowaniem cudzej własności intelektualnej niż wielkie portale, gdzie sensacja, klikalność i masowość zdominowały myślenie i poczucie przyzwoitości. Zabawne, że ci mali, podpisujący źródło cytatu, zwykle nie dysponują takimi budżetami jak ci wielcy, którym trudniej przychodzi pomysł, łatwiej "ciągnięcie linek" z dziesiątek stron podpiętych pod czytnik RSS.

A pożyczać trzeba umieć, jak pokazuje poniższa historia życia po życiu pewnego sensacyjnego tekstu:

Swego czasu zahuczało w polskich mediach o odkryciu szklanych cylindrów z zapisem pierwszego w historii nagrania „Walca minutowego” wykonywanego przez samego Chopina. No sensacja! Był opis miejsca odnalezienia, list od wynalazcy, który co ciekawe musiał to nagrać za życia Chopina, więc przed patentem Edisona. Wszystko prawdopodobne, czas i miejsce spotkania, nazwiska, do tego zaprawione pikantnym sosem, na który ślinią się media. Tzw. dziennikarze połknęli haczyk po tekście w brytyjskim magazynie „Classic CD”, wzbogaconym o płytę z przytłumionym, rytmicznie pozgrzytującym nagraniem. W polskich największych mediach pojawiły się nawet patriotyczne analizy chopinowskiego stylu, że owszem, subtelny, uduchowiony, tylko ON mógł tak grać. Jak z Gombrowicza - "rzeczywiście wielkim artystą był". Łowcy newsów nie zauważyli, że numer pisma miał datę 1 kwietnia 1990. Ten primaaprilisowy żart Anglików trafił na światową listę top ten i do dziś można o nim poczytać w Wikipedii, a płytę z nagraniem spreparowanym za pomocą paznokcia i dyktafonu, aby wiarygodnie udawało XIX wieczną autorską interpretację, chętnie wypożyczę zainteresowanym.

Pozdrawiam wszystkich cytujących z głową teksty z moich stron. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz