poniedziałek, 16 września 2013

Podróż długa jak wiek

W roku 1995 pojawił się w moim pokoju w Dzienniku Łódzkim pewien 92-latek, żeby poskarżyć się na emeryturę. Banał, wielu takich przychodzi do redakcji. Opowiedział przy okazji swoją historię, którą zacząłem spisywać. Po tygodniu przyszedł znowu, bardzo prosił, żeby nie publikować tekstu, bo "żonę ma młodą i boi się, że jak przeczytają Ruscy, to ona może mieć kłopoty." Cóż... nie pomogło przekonywanie, że ustrój się zmienił, że anonimowo, że Ruscy to mają większe problemy.



Nie odmawia się błagającemu prawie stulatkowi, zwłaszcza kiedy jest się nieopierzonym dziennikarzem. Wrzuciłem tekst w folder "NA ZAŚ" i przeleżał tam 15 lat. Znalazłem na starej dyskietce (eksponat), publikuję in extenso:




KOLEJE ŻYCIA

Nie wygląda na swój dziesiąty krzyżyk. Podaje silną dłoń maszynisty - mówi, że to od łopaty, kotlarki. Trzyma się prosto i głos ma tubalny, jak z megafonu.

– Łódź Kaliska, Lublinek, Pabianice, Chechło, Dobroń, Kolumna, Łask, Borszewice, Zduńska Wola… – jak pacierz recytuje stacje kolejowe między Łodzią a Poznaniem. Trudno uwierzyć, że od dawna jest na emeryturze. Proponuje też wyliczankę do Wrocławia i Wilna. Stara się udowodnić, że 92 lata nie wytarły z pamięci ani jednego przystanku w kolejach jego życia.

Przystanek nr 1

Łódź 1918. Jako skaut dowiedział się co to wojna. Zaczęło się w listopadzie, jedenastego, od rozbrajania niemieckich oddziałów - jak w książkach historii. Wszystko toczyło się szybko. W ciągu jednej nocy skapitulował garnizon. - My, chłopcy pomagaliśmy tylko nosić zdobytą od Niemców, rozładowaną broń - wspomina. - Salutowali i oddawali bez słowa.
Tak się zaczęło i tyle pamięta z tej wojny w Łodzi. Jest chyba jednym z ostatnich żyjących uczestników tamtych wydarzeń.
Wojna rzuciła go na wschód. Znalazł się w Brodach. - Niewiele było wojska, a Lwów - mówili - zagrożony, trzeba było bronić, to i broniły go dzieci. Wtedy skończyło się dzieciństwo. Ale to trwało tylko trzy tygodnie. Nie pozwalał, aby poległego kuzyna pochowali tak daleko od rodziny. Kuzyna pochowali, a jego odesłali do domu. Wojna, to wojna, nie jest dla dzieci. Dali mu blaszany znaczek, z orlątkami.


Przystanek nr 2

Szli bolszewicy. Miał 17 lat i - jak mówi - Piłsudski wezwał do obrony Warszawy. Został wtedy taśmowym w obsłudze CKM. - Przerzucali nas, chłopaków z 28 pułku, wiele razy. Łatali nami dziury w liniach obrony. Najpierw był Nowy Dwór, Modlin, Pomiechówek i Nasielsk, a stamtąd wysłali pod Ciechanów. Przecinaliśmy bolszewicki front w Gąsocinie - wspomina. - Niech się schowają wszystkie fronty. Stało ze czterdzieści naszych karabinów maszynowych, jeden obok drugiego. Pluły ogniem… czterysta pocisków na minutę. Szło na nas przecież 900 tysięcy bagnetów i 300 tysięcy szabel. Chłopaki kładli się jak snopy - nasi i ich. Opowiada bardzo barwnie.
- Ocierałem rękawem oczy mojemu celowniczemu. „Żyję jeszcze?” - pytał cały pokaleczony odłamkami kamiennej osłony. Piekło… Później ucichło, zaczęła się gonitwa, przydzielili nas do oddziałów transportujących tysiące sowieckich jeńców i rannych.
Milknie.
– A Lenin widział się już w pokonanej Warszawie.
Pan Kazimierz pokazuje dłonie. - Tu rosyjski szrapnel, wyjęli mi dwadzieścia lat później, za Niemców. A tu po szabli, pamiątka od Budionnego.
Pokazuje też krzyż - To od Jaruzelskiego za dwudziesty rok, ale dopiero w 1991 się przyznałem. Po czterdziestym piątym wolałem nie ryzykować.

19 lat bez postoju (prawie)

W listopadzie 1920 było już po wszystkim. Wrócił do nauki. Terminował w Łodzi, u Goldamera na Kilińskiego i na Piotrkowskiej 119 w Zakładach Kotlarsko-Mechanicznych Cybulski i Mierzejewski. W 1924 był już kotlarzem. Od lipca, po reformie walutowej, zarabiał nie w markach ale w polskich złotych, niemało - dwa razy więcej niż zwykły robotnik.
I znów wojskowy mundur. Bilet do armii. Tym razem służba w 2 pułku kolejowym. Pociąg pancerny, szkolenia, strzelania, egzaminy. W kwietniu 1926 r. zdobył wojskowe prawo jazdy maszynisty kolejowego, a 12 maja rano dowiedział się o rozruchach w Warszawie. Krótki apel - „płonie cytadela, przysięgaliście Witosowi i Wojciechowskiemu, kto za Piłsudskim?”. Pociągi ruszyły na stolicę. Znów na wezwanie komendanta, mimo przysięgi. Prawie wszyscy w jego pułku opowiedzieli się po stronie marszałka. „Sosnkowski” - pociąg pancerny, w którym był maszynistą stał w czasie majowego przewrotu na Dworcu Gdańskim. – Taka to była służba w przedwojennej, porządnej armii, nie było awantur na poligonach.
Mundur wojskowy zamienił od razu na kolejarski. Bocznice, przetaczania wagonów, kursy od stacji do stacji. Do 1935 r. pracował na kolei, później w zakładach Przygórskiego na Południowej.

Przystanek 3

2 września 1939 r. dostał przydział mobilizacyjny. Zanim w panicznej wrześniowej gorączce ewakuacji, bombardowań i odwrotów dotarł do 2 pułku kolejowego w Jabłonnie, minęły trzy dni. Z jego pociągu pancernego został złom. Rozbiły go niemieckie bombowce. Nie zdążył nawet wyjechać z poligonu pod Łańskami. Taka była ta wojna. Szukanie swoich i nieprzyjaciela, przegrupowania, odwrót w kierunku Włodawy. Na pomoc Warszawie, przez Maciejowice. Udało się, cóż… po to, aby 26 września złożyć w stolicy broń.
Wrócił już nie do Łodzi, to był Litzmannstadt. Mniejszość niemiecka czuła się dotknięta początkowym włączeniem Łodzi do Generalnej Guberni. Teraz tu była Rzesza, Reichsgau Wartheland. Nie chciał wozić pociągami niemieckich bomb - jak mówi. Zaczął pracę na poczcie, na ul. Południowej, dla Niemców Ziethenstrasse, dziś Rewolucji 1905 r. Przepracował tam w kotłowni do wyzwolenia. Miał dobry zawód.

Przystanek 4

Styczeń 1945 r. Kiedy front zbliżył się do Łodzi Niemcy zaminowali kotłownię i stację benzynową poczty przy Południowej, spakowali walizki, nie zapomnieli o wszystkim, co miało wartość i kolumna przeładowanych samochodów prowadzona przez Polaków ruszyła w stronę Pabianic.
– Odprowadzać Niemców, kilkaset kilometrów i wracać przez linię frontu, nie mieliśmy ochoty. Trzeba było wiać. Jechałem pierwszym wozem w kolumnie, to był stary ciężarowy wóz na holzgaz. Zablokowaliśmy cały transport. Łatwo było go popsuć. Kiedy zepchnęliśmy wóz do rowu, aby tam naprawiać, mogliśmy uciec bezpiecznie...

* * *
Tu się urywa tekst.
Kawał chojraka był z pana Kazimierza. Lubił pozować na bohatera. Opowiadał wiarygodnie, kilka pytań wystarczyło, żeby odrzucić podejrzenie, że te historie powstały wyłącznie w wyobraźni mitomana. Mówił prawdę. Dziś z jego opowieści pamiętam jeszcze jego PRL-owskie emeryckie wspominki, np sensacyjną relację z wyprawy na grzybki. Stary kolejarz miał bezpłatne przejazdy, z których chętnie korzystał. Kiedy był jeszcze młody, czyli około osiemdziesiątki, podczas takiej wycieczki został napadnięty przez kilku zbirów zbierających na flaszkę. Grzybiarze zwykle w koszyku noszą nóż kuchenny. Kiedy staruszek obudził się poturbowany w szpitalu, byli tam i oni, w gorszym stanie.
Potem spotkał ich znowu, w sądzie, gdzie oskarżyli go o napad z bronią w stanie nietrzeźwym.
– Synu, nie piję nigdy, bo jestem kolejarzem. A gdybym miał taką broń jak pod Lwowem, już byś nie żył – odpowiedział podobno na sali sądowej.

Pewnie od dawna mojego rozmówcy już nie ma na świecie. Ruscy tu nie wrócili, jak przewidywał. Kolejom daleko do tych przedwojennych. Lux Torpeda nie jeździ w godzinę do Warszawy, ekspres wlecze się dwa razy dłużej. No i ludzi z tak twardego materiału już nie robią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz